Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

Stambuł 2015

To nie miasto, to wiele różnych miast w jednym. Zaczyna się już przy znaku "Istambul 95 km". Mieszkańców jest tu więcej niż wynosi połowa ludności Polski. Rozciąga się na dwóch kontynentach. Nie mogę powiedzieć, że poznałyśmy Stambuł, zaledwie troszkę poczułyśmy jego wilgotny oddech.

29 lipca
Zaczęłyśmy w Tuzli na jachcie, do którego uczyłam się przeprawiać w środku nocy, co Gosia ze śmiechu przepłaciła podartymi spodniami.
Chodziło o to, byśmy w nocy lub rankiem mogły samodzielnie przeprawić sie na brzeg, gdybyśmy chciały np. skorzystać z toalety w pobliskiej knajpce na nabrzeżu. Sunmez włamał się do swojego jachtu, bo korzystajacy z niego w celach rybackich przyjaciele zabrali ze sobą klucze, w tym te do ubikacji... Przeprawa łódką na jacht wymagała zręczności, a wydawane przez Sunmeza instrukcje po angielsku okazały sie niezbyt zrozumiałe. Więc on krzyczał z brzegu, Gosia z jachtu, a ja w rozkroku na zawalonej róznymi sieciami, wędkami, wiadrami, a nawet grabiami chybotliwej łódce usiłowałam utrzymać równowagę, nie wpaść do wody i nie umrzeć ze śmiechu. Udało się.

30 lipca
Z samego rana pojawił sie Sunmez z niedłącznym piwem i po zaimprowizowanym naprędce śniadanku (kanapki, które kupił nam wczoraj wieczorem i herbatniki) wyruszyliśmy do miasta.


Już się trochę oswoiłyśmy z tym, że nie wiemy, co nas czeka z tym szalonym facetem. Najpierw podjechaliśmy do kilku firm, z którymi współpracuje, w każdym miejscu dostajemy oczywiście czaj.
Potem siadamy nad Bosforem w herbaciarni i wypiamy kolejne szklaneczki aromatycznego napoju, podziwiając widoki.










Przed nami na wysepce znajduje się niewielkim zameczkiem. Według legendy zbudował ją pewien władca, by uchronić córkę przed przepowiednią. Miała ona zginąć od ukąszenia węża. Na nic jednak zdały sie wysiłki ojca - dziewczynę rzeczywiście ukąsił jadowity wąż, który przedostał sie na wyspę w koszu z owocami.
Przez gigantyczny most na Bosforze przedostajemy sie do... Europy. Sunmez ma tu jeszcze coś do załatwienia na jednym z serwisowanych przez niego statków wycieczkowych.

A my mamy okazję wykąpać sie w Bosforze. Silny prąd budzi w nas lęk i nie mamy odwagi pójść w ślady pływaków. Obserwujemy wędkarzy, którzy co chwila wyławiaja po kilka małych rybek. Takie same jak jadłyśmy w Synopie.
Jedziemy na kolejny statek, tym razem mostem na zatoce Złoty Róg. Ten naturalny port odegrał dużą rolę w rozwoju miasta. Bezpieczna przystań dla statków sprzyjała rozwojowi handlu.


Po załatwieniu swoich spraw i umieszczeniu nas w hoteliku Yolmazlar Sunmez zabiera nas na sentymentalną przejażdżkę. Jesteśmy w Fanarion, jest to część dzielnicy Fatih. A Fatih to najstarsza część Konstantynopola, otoczona murami z IV wieku.

Zapuszczamy sie w zakamarki Fanarionu, plątanina wąskich uliczki, herbaciarnie, sklepiki, warsztaty stare i nowe, usmiechnieci ludzie, a Sunmez co chwilę się z kimś wita. Okazuje sie, że tu się wychował. Ta dzielnica jest szczególna nie tylko z tego powodu. Od czasów Konstantynopolu mieszkali to Grecy i dopiero, kiedy po wojnie grecko-tureckiej w latach dwudziestych XX wieku nastapiła wymiana ludności, osiedlili się tu Turcy wypędzeni z Grecji.
Jedziemy dalej i "w telegraficznym skrócie" oraz korkach poznajemy topografię tej części miasta, w której znajduja sie najważniejsze zabytki.



Wieczorem okazuje się, że to nie koniec atrakcji na dzisiaj. Czeka nas jeszcze nocny rejs po Bosforze - dzięki Sunmezowi za darmo i na mostku kapitańskim.

Nocny Stambuł zachwyca nas, a temperatura nareszcie jest do wytrzymania. Natomiast przepłynięcie statku pod jednym z mostów na Złotym Rogu wydaje nam sie niemożliwe.











31 lipca
Zmieniamy hotel, na booking.com znajduję Sweet Antik Hotel z klimatyzacją i łazienką i o równie dogodnym położeniu w Sultanahmed. W Yilmazlarze było nie do wytrzymania gorąco nawet przy otwartym oknie, strasznie głośno, po klucz do prysznica trzeba było zej ść trzy pietra w dół, a na domiar złego z kranów przestała lecieć woda akurat, gdy Gosia stała namydlona pod prysznicem. Na szczęście w toaletach znalazłam awaryjne wiaderka z czystą wodą. Do nowego hotelu postanawiamy dostać się autobusem. Na przystanku próbujemy zasięgnąć informacji, jednak nikt nie mówi w żadnym ze znanych nam jezyków. Wreszcie pytamy kierowce autobusu o Kućuk Ayasofię, obok której miesci sie nasze nowe lokum. Pokazuje nam,  żebyśmy szybko wsiadły, bo zaraz rusza. Pakujemy się z plecakami, po raz pierwszy korzystamy z karty miejskiej, w którą zaopatrzył nas Sunmez, i ruszamy... w kierunku przeciwnym niż przewidywałam. No cóż, pewnie pojedziemy jakąś inna trasą, w końcu ja nie znam tego miasta, a kierowca - zapewne zna. Po godzinie jazdy już wiemy, że zostałysmy wywiezione w pole. Może nie dosłownie, bo znajdujemy sie w kolejnym "mieście". Wracamy tą samą linią i do hotelu postanawiamy dojść na piechotę. Objuczone wędrujemy przez tłoczny, gwarny i kolorowy Wielki Bazar...






Wielki Bazar to ogromna zadaszona hala, zdobiona freskami, kolorowa, w której mieści się gąszcz uliczek, a przy nich mieniace się wszystkimi kolorami tęczy sklepiki i stragany z dywanami, bizuterią, chustami, torebkami, przyprawami, naczynieami, obuwiem, słodyczami i kto wie, czym jeszcze. Sklepiki są położone tematycznie - uliczka toreb, alejka słodyczy czy skórzanych ubrań... Przechodzimy przez bazar i znajdjemy się na niewielkim placu, przez który przejeżdżają tramwaje. Tu wrescie trafiamy na informacje turystyczna i wyposażone w dokładna mapkę tej części miasta idziemy dalej. Teraz nasza droga prowadzi w dół kolejnymi wąskimi uliczkami, na których kwitnie handel hurtowy -  buty, buty i jeszcze raz buty, potem akcesoria do produkcji obuwia - podeszwy, obcasy, nici, gwoździki, skóry. Wreszcie - fabryczki szewskie, w których buty sa prawdopodobnie produkowane. Gwar, tłok, roznosiciele herbaty biegają z tackami, na których kołysza się pełne szklaneczki. Gdy dochodzimy w pobliże naszego hotelu, otoczenie zmienia się całkowicie. Inny świat, chociaż zaledwie o przecznicę bliżej morza Marmara. Park z fontanną, urocze uliczki i knajpki, sklepiki i kramy z owocami, spory ośrodek sportowy - chłopcy grają w koszykówkę, parę sklepów z pamiątkami.




Mamy nowy kłopot ze znalezieniem naszego hotelu - pod zapisanym adresem nie ma żadnego szyldu. Wpadam troszkę w panikę, bo juz naprawde czuję sie zmęczona upałem, ciężarem plecaków i pieszą przechadzką pod góre i w tłumie. Na szczęście okazuje się, że hotel znajduje sie pod wskazanym adresem i wystarczy zadzwonić do drzwi. Pokoik jest super, maleńki, ale za to cichy, klimatyzowany, wyposazony w lodówkę, łazienka z prysznicem czysciutka, świeże białe ręczniki, po prostu bosko.
Po drzemce wyruszamy na zwiedzanie. Oczywiście Błękitny Meczet, Aya Sofya i hipodrom. Dzis tylko z zewnątrz, na luziku, wnetrza będziemy ogladac jutro.












Kiedy wieczorem wracamy do hotelu, zaskakuje nas widok skweru z fontanną. Dochodzi pierwsza w nocy, tymczasem tu kwitnie życie: dzieci na całego korzystają z placu zabaw, wszystkie ławeczki są zajęte przez kobiety, mężczyzn i całe rodziny, biegają psy i koty... dopiero teraz jest na tyle chłodno (jakieś 25-27 stopni), że można zacząć normalnie żyć.


1 sierpnia
Ten dzień przeznaczamy na intensywne zwiedzanie zabytków.
Zaczynamy od Aya Sofya, pisac o niej nie będę, bo w każdym przewodniku można znaleźc poid dostatkiem informacji. Dla mnie ważny okazał sie klimat tego miejsca i... koty, które tu towarzyszą turystom.












Kolejnym punktem naszego planu sa cysterny - Yerabatan. Ogromna sala znajduje się pod ziemia, a strop wspierają setki kolumn. Tu niegdyś gromadzono wodę na potrzeby miasta, a teraz czasami odbywają się koncerty. Gra świateł robi swoje, to miejsce jest naprawdę magiczne.





Wszyscy turyści muszą tu zobaczyć dwie meduzy.

Przechodzimy prze hipodrom, próbując wyobrazic sobie rozpędzone rydwany i wchodzimy do Błękitnego Meczetu, żeby sprawdzić, czy nazwa oddaje rzeczywistość.




Błękitny Meczet miał przyćmić Aya Sofyię, która wszak była świadectwem potęgi chrześcijaństwa. Na ile udało się osiągnąć ten cel? W Meczecie w każdym razie można zasięgnąć informacji o Islamie.
A duże wrażenie robią dziedziniec, minarety, fontanna i brama.

Po południu udajemy się na wycieczkę komunikacją miejską: korzystamy kolejno z tramwaju, kolejki, która wspina sie na górę Galata tak jak nasz na Gubałówke, tyle, że w tunelu, metra zwykłego, promu i metra przebiegającego w tunelu pod Bosforem. Najpierw oglądamy słynną Galata Kulesi (wieża Galata), wokół której kłębi się tłum turystów.
Prubujemy zaprzyjaźnić się z popularna ulicą Istikal, ale nam się nie udaje - za dużo ludzi i jakoś nie poczułyśmy takiej atmosfery, jaka lubimy, więc zmierzamy do promu i płyniemy do Kadikoy, którą to dzielnice polecał nam Jacob.




Tu nam sie bardziej podoba, mnóstwo knajpek, trochę turystów z gatunku podróżników, fajny klimat. No i pyszna kolacyjka w rybnej restauracji.


I piekny zachód słońca, który obserwujemy przed powrotem do domu tą straszna linia metra pod Bosforem. Nie wolno tam robic zdjęć, a przez całą drogę uwagę podróżnych przyciąga film, pokazujący, jak ten tunel budowano i jakie ma zabezpieczenia.

Stęskniłyśmy się za naszym zwariowanym tureckim kumplem, ale rozmowa przez telefon przy jego znajomości angielskiego nie wchodzi w grę. Nawiąuję więc na FB kontakt ze wspólną znajomą - Tatarką z Ukrainy, która pracuje na jednym z jego statków wycieczkowych. Okazuje sie, że jutro jesteśmy zaproszone na rejs na wyspy Adalar. Feruza wyjaśnia nam bardzo pobieżnie, jak dojechać do statku, ale nie podaje godziny rozpoczęcia wycieczki...

2 sierpnia
Nie udało nam się zdążyc na rejs, wymiana sms-ów o poranku nie pomogła, na miejsce przybyłysmy o pół godziny z późno. Trudno, i tak chcemy pożegnac się z Sunmezem i podziekowac mu za wszystko. Statek ma wrócić około piatej po południu, a jesteśmy w części Stambułu, której jeszcze nia znamy. Zanim jednak wyruszamy na wycieczkę wędkarze, którzy nas rozpoznali (bo przecież byłyśmy tu już kilka dni temu) zapraszaja nas na herbatkę, przynosza precelki i nawet proponuja wędkowanie. Kolejny raz czuję się w Turcji jak mile widziany gość.
W czasie wycieczki mamy okazję zaobserwować parę ciekawostek.
1. Kąpielisko dla psów


2. Ubrane drzewka
3. Drzewa wyrastające z dachu
4.Domy pod mostem
5. Karmnik dla psów i kotów na przystanku
Koty i psy mają tu naprawde nieźle

O piątej znalazłyśmy się znowu na nabrzezu czekając na statek, który wkrótce przybił do brzegu. Tym razem wykąpałysmy sie w Bosforze i przepłynęłysmy do brzegu. Prąd jest rzeczywoscie bardzo silny, co z jednej strony ułatwia dopłyniecie do drabinki, a z drugiej - wymaga dużej czujności, żeby człowieka nie zniosło za daleko. Nasz wyczyn spotkał się z aplauzem ze strony wędkarzy - pokazywali uniesiony kciuk i kiwali głowami z aprobatą.  
W nagrodę za odwagę - byłysmy jedynymi pływającymi kobietami, a ponadto przedefilowałyśmy po promenadzie w kostiumach kąpielowych - kapitan udostępnił nam swoją kajutę i łazienkę, żebyśmy mogły zmyć z siebie sól i przebrać się. 

Sunmezowi było najwyraźniej przykro, że nie wyszedł poranny rejs na wyspy i zaprosił nas na wieczorny rejs po Bosforze. Dobre i to, poza tym jego towarzystwo sprawia nam przyjemność. Więc znowu płyniemy. Po drodze zawijamy do przystani skąd  zabieramy grupę arabskich turystów, dla których przygotowane zakazane napoje, pyszne jedzonko i taniec brzucha.




Na mostku kapitańskim świeci czerwona lampka (bo zwykłe światło przeszkadza w obserwacji i nawigacji), więc wyglądamy dość dziwnie. Poza tym mamy na pokładzie bombę zegarową.
To żarcik Sunmeza, taki po prostu zegar - wyjaśnia kapitan.
Na mostku kapitańskim, jak zresztą w każdym sklepiku, niemal każdym mieszkaniu i w ielu miejscach publicznych  znajduje się portret Ataturka.  Wizerunki tego wielkiego polityka znajdują się też na wielu placach, a nawet w przydomowych ogródkach (np. jego popiersie stało obok domu Semy, u której mieszkałyśmy w Ordu).


Zjadamy kolacje, popijamy drinki pływając po Bosforze. Tym razem wypływamy na morze Marmara aż do Kadikoy.

Póżnym wieczorem żegnamy się z załogą, wracamy do domu. Trochę smutno - przed nami ostatni dzień i do domu...

3 sierpnia
Plan na dziś to przede wszytskim akwedukt, szwędanie sie po zakamarkach, różne obsrwacje niekoniecznie uporządkowane, zakupy upominków i tutejszych przysmaków. 
Zacznijmy od jedzonka, szkoda, że nie można powąchać i posmakować.



Ciężka praca ulicznych tragarzy budzi współczucie i smutek.



Widok manekinów w sklepie i na targu rozbawia.



Akwedukt Walensa kojarzy się z Wałęsą, a zachwyca kunszt budowniczych sprzed 1700 lat.




Niejako przypadkiem natrafiamy na wielki Fatih Camii czyli meczet Fatih - pojawia sie zatem duchowość.



I wracamy na Kapalı Çarşı - wielki kryty bazar. Chciałybyśmy na zapas nawąchać się, nasmakować, zabrać ze sobą tę zwariowaną różnorodną niezwykłą atmosferę...






Ostatni wieczór spędzamy w pobliżu naszego parku Kadriga, odkrywamy świetne miejsce na jedzonko niedaleko stacji Kumkapi (ładna nazwa). 


I zajadamy...



W dodatku w bardzo ładnym wnętrzu.


Potem jeszcze lody u artysty dondurmiarza, który macha lodami na długim patyku.


A na koniec piwo w towarzystwie aresztantów za kratkami. 
To taki mój Stambul - wszystkiego po trochu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz