Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

Moje Indie

Moje Indie to teraz wspomnienia. I przygotowanie do kolejnej podróży. Chciałabym, żeby każdy mógł doświadczyć ich smaku, zapachu, dotyku i zrozumieć, że można na życie patrzeć całkiem inaczej niż tu, w tak zwanym cywilizowanym świecie: pozornie czystym, pozornie sprawiedliwym, pozornie humanitarnym.

Handel
Zakupy w Indiach to zupełnie inna historia, niż kupowanie w centrach handlowych, butikach, sklepach z kasami fiskalnymi. Kupić ubrania i artykuły spożywcze można w różnych miejscach i o różnych porach. Nie dziwi nikogo gość, które w kolejce w Bombaju wchodzi do damskiego wagonu z naręczem legginsów w bajecznych kolorach i o uniwersalnym rozmiarze. Ceny są naturalnie do uzgodnienia, chociaż akurat w tym przypadku, gdy już jedna klientka wynegocjuje (a wszystkie są tego świadkami) - utrzymuje się do wyjścia sprzedawcy z wagonu.
Rozłożone na ulicach i chodnikach stragany czynne sa do później nocy. Często mają nawet „przymierzalnie”, można się przejrzeć w lustrze, a sprzedawca w podskokach przeniesie inny rozmiar, kolor lub fason. Pyta Cię oczywiście o imię, przedstawia się i już jesteś „frend”. Pierwotna cena spada w zależności od Twojej determinacji. W pewnym momencie negocjacji pada zwykle pytanie „No to za ile byś to kupiła?”, a jeśli podasz swoją cenę, możesz usłyszeć rozpaczliwe „You will kill me”. Najlepszym sposobem na zminimalizowanie zapłaty za towar jest rezygnacja z zakupu. Wówczas nasza „mordercza” propozycja może okazać się jak najbardziej do przyjęcia.
Jednak w tym kontakcie, targowaniu się rozmowie pojawia się coś więcej niż „kupuj-sprzedaj”. Następnego dnia jesteś w tym miejscu kimś znajomym, właściciele witają się z Tobą, machają z daleka, uśmiechają – nawet jeśli do żadnej transakcji nie doszło!
No i jeszcze jedno – zapłacisz tyle, na ile Cię stać. Jeśli masz więcej kasy, to zapewne znudzi Ci się targowanie, sama oceniasz jaka wartość ma dla Ciebie ta sukienka, koszulka, spodnie czy chusta. Przy tym przeliczniku (100 Rupii = 6,50 zł) spodenki za 200 czy za 300 Rupii to dla kupującego Europejczyka naprawdę niewielka różnica. Dla sprzedawcy – ogromna! A kiedy jeszcze pomyślisz, że akurat w tym przypadku pośredników w handlu jest niewielu i to nie jacyś kolesie z Nowego Jorku, Berlina czy Rzymu zarabia najwięcej, może warto w odpowiednim momencie odpuścić, zapłacić trochę więcej? Przecież korzystamy z markowych sieci sklepów i tam kupujemy ciuchy produkowane głównie w krajach „trzeciego świata” z materiałów wytwarzanych tamże z roślin uprawianych tamże, a gros ceny to czysty zysk, który do kraju wytwórcy nigdy nie trafi! I nie ma mowy o targowaniu się. Pokorne cielątka zapłacimy bezosobowej panience w kasie tyle, ile nam każą albo poczekamy na przeceny. Panienka w kasie jakoś zwiąże koniec z końcem do pierwszego, choć zapewne jeszcze długo nie założy ubranka z butiku, w którym pracuje.  


Zakupów spożywcze dokonuje sie w małych sklepikach z napojami, tutejszymi chipsami i drobiazgami pierwszej potrzeby i na targach. Dzięki temu potrawy sa rzeczywiście świeże - przygotowywane ze świeżych produktów. Co ciekawe, czasami miałyśmy wrażenie, że tak długo czekamy na zamówione  przez nas w restauracyjkach dania - bo jeden z kucharzy pobiegł na targ po składniki!
W jednym z malutkich sklepików (na zdjęciu obok) w pojemnikach zauwazyłysmy około czterdziestu gatunków... ryżu! W tym samym miejscu mozna kupic przypracy na wagę, chociaż sa też takie stragany, na których oferowane sa wyłacznie  sproszkowane dodatki - chili, pieprz, kurkuma, kardamon i setki innych.


Targuj się do upadłego
Do Mumbaju-Bombaju przyleciałyśmy koło północy. I od razu wpadłyśmy w sprytnie zastawione sidła. Człowiek w mundurku, sprawiającym wrażenie pracownika lotniska uprzejmie zapytał dokąd jedziemy i przekazał nas w ręce „taksówkarza”. Środek nocy, więc udałyśmy się z naszym opiekunem do windy. Zauważyłyśmy napis, że postój taksówek znajduje się na czwartym piętrze, a my udaliśmy się na piąte. To wzbudziło nasza czujność.  Zapytałyśmy o cenę. Pierwsza propozycja – 40 dolarów (ponad 2000 rupii). Nie zgodziłyśmy się. „Opiekun” najpierw gdzieś zadzwonił, a potem zaczął nam tłumaczyć, ze sam parking kosztuje 200 rupii. My na to, że nie zamawiałyśmy tej taksówki, więc za jej postój nie będziemy płacić. Na parkingu nie było ani ludzi, ani obiecanej taksówki, ciemno, mroczno i trochę dziwnie. Zaproponował 1800 rupii, a my, że dziękujemy i idziemy na postój. On – że się dogadamy. Podjechał samochód i nie była to taksówka. Kolejna oferta ze strony indusa to 1200 rupii. Powiedziałyśmy, że pojedziemy ale za 600 rupii  i stanęło na 800 (i tak jak się okazało to prawie dwa razy więcej niż normalna stawka). Chciał od nas pieniądze od razu, wypisał jakiś kwitek. Wyjeżdżaliśmy już z lotniska i odmówiłyśmy zapłaty z góry. Po krótkiej dyskusji między kierowcą i naganiaczem samochód zatrzymał się i nasz „opiekun” wysiadł. My nie mogłyśmy, bo drzwi były zablokowane... Okazało się na szczęście, że chodziło o zmianę pojazdu na zwykła taksówkę. Zostałyśmy do niej przesadzone, znowu próba wyciągnięcia od nas kasy. Nie zgodziłyśmy się. Już bez problemu dojechałyśmy do hotelu. Prawdziwy taksówkarz był bardzo miły, zadbał o to, żebyśmy nie musiały szwendać się po nocy po ulicy, która trochę nas przestraszyła – krążyli jacyś dziwni ludzie i coraz bliżej podchodzili do samochodu. Taksówkarz zadzwonił do hotelu i ktoś z personelu po nas wyszedł.
Nie wierz w nazwy ulic
Pewnym problemem w podróży było to, że w Bombaju oficjalne nazwy ulic nie zgadzają się z tymi, jakie są używane potocznie przez mieszkańców. Nowe nazwy związane są z Indiami i postaciami z życia tego młodego kraju. Natomiast nadal stosowane są brytyjskie nazwy z czasów kolonialnych. Nawet taksówkarze nie zawsze kojarzą nowe nazwy z miejscem.
Z tej pierwszej „przygody” wynika jedna rada – korzystajcie ze zwykłego postoju taksówek, można ustalić cenę poza taryfą (jeśli ktoś wie, jaki jest orientacyjny koszt) lub zażądać włączenia licznika. W drodze powrotnej do Polski zapytałyśmy recepcjonistę w hotelu Kumkum, jaki jest koszt taksówki na lotnisko i korzystając z tej wiedzy uzgodniłyśmy cenę na 450 rupii.
Hotel Kumkum, który zamówiłyśmy jeszcze z Polski przez Booking.com okazał się niewielkim pensjonatem z miłą i uczynną obsługą. Czysto, skromnie, ale wygodnie. Recepcjonistka sprawnie posługująca się językiem angielskim załatwiła nam bilety na autobus, zarezerwowała niedrogi i sprawdzony hotelik w Aurangabadzie  i zatroszczyła się o to, żeby ktoś z tego hotelu odebrał nas z przystanku autobusowego.
 Ulica przy hotelu

Nie ufaj mapom
Rano wyruszyłyśmy zwiedzać miasto – oczywiście na piechotę z mapką w ręku. Cel - meczet Hadżi Alego, sikhijska świątynia, Gate of India, Kolaba, Fort, a przede wszystkim morze! W swojej naiwności liczyłyśmy na jakąś plażę i kąpiel. Mapka wielkości kartki A3 w niewielkim stopniu pozwalała zorientować się w topografii tego zwariowanego miasta. Zaburzone są proporcje, ulice, które wydawały nam się wielkie i ważne na mapce nie istniały, a nazwy nie zgadzały się prawie wcale. Nie trafiamy więc tak jak planowałyśmy do meczetu, na szczęście, bo prawdopodobnie na piechotę i tak byśmy nie dotarły we wszystkie te miejsca.
Zwariowany ruch uliczny
Szwędamy się po uliczkach i oswajamy z lewostronnym ruchem, kompletnym nieprzestrzeganiem nielicznych przepisów ruchu drogowego, wszechobecnym trąbieniem, krową między samochodami, przemykaniem się na drugą stronę ulicy miedzy samochodami, które powinny zatrzymać się na czerwonym świetle, jednak wcale tego nie robią...

To, co najdziwniejsze, ani w czasie mojego pierwszego pobytu w Indiach, ani tym razem nie zauważyłam nawet śladu wypadku, kolizji. W jakiś sposób nieprzywiązywanie wagi do nielicznych przepisów sprawia, że kierowcy czegokolwiek i piesi są na siebie nawzajem niezwykle uważni. Trąbią, gdy chcą zwrócić uwagę „wyprzedzam cię, nie rób żadnych nieostrożnych ruchów”. Rozmawiałyśmy z parą Anglików, którzy od dłuższego czasu wędrują po Indiach. Oni również nie byli świadkami żadnych „wydarzeń” na drodze, ani nawet o takowych nie słyszeli. Natomiast jeżdżenie na styk powoduje, że mało który pojazd dysponuje lusterkami bocznymi.
Ubierz się tak, by nie wzbudzać silnych emocji
Wreszcie docieramy do morza Arabskiego, trwa odpływ i odsłania plażę ze wszystkim, co na niej pozostało. Kolor wody zniechęciłby nas do kąpieli, gdyby była ona w ogóle możliwa. Nikt się nie pluska w wodzie, nawet dzieci. Nie jest to tu chyba w zwyczaju. 

Ubrane jesteśmy zresztą nader przyzwoicie, bo tak tu należy – długie spodnie (przynajmiej do kolan), zakryte ramiona... bikini ani nawet jednoczęściowy kostium kąpielowy nie wchodzi w grę. Można natomiast wzorem Hindusek demonstrować nagie brzuszki. Ponoć zasadę zakrywania piersi koszulkami pod sari wprowadzili dopiero purytańscy Angole. Przedtem Hinduski jedynie przesłaniały zwiewnym szalem z sari swoje wdzięki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz