Kamianske
Podróż wiekowym, sądząc po napisach wewnątrz - tureckim, autobusem bez klimatyzacji i Internetu z Kijowa do Kamianske zajęła niemal cały dzień. Upał, nic do picia i do jedzenia, chociaż w ofercie było to podane.
Po drodze zatrzymaliśmy się w stacji w Kremienczuku. Zdziwiło mnie to, że część pasażerów wysadzono przed dworcem autobusowym, a po wyruszeniu w dalszą drogę odebrano ich z innego miejsca. Domyślam się, że to pasażerowie na lewo, którzy za przejazd płacą bezpośrednio kierowcom. Trzeba za coś żyć. Pensje są tu w większości głodowe i ludzie radzą sobie tak, jak mogą. Po drodze mijamy wioski, wszystkie jak spod jednej sztancy, takie same domki kryte eternitem. Kiedy mówię, że to niebezpieczne dla zdrowia, widzę lekko kpiące uśmiechy. Może rzeczywiście nie jest taki groźny dopóki nie ulega zniszczeniu? Malusie przydomowe ogródki pozwalają zapewne na wyhodowanie swoich warzywek: papryki, marchwi, pomidorów, cebuli. Sałaty nikt tu nie ma, a na targu znalazłam tylko listki w pęczkach, tak jak u nas sprzedaje się zioła czy rukolę. Dojrzałe morele leża pod drzewami, wiśnie wiszą na drzewach, jakoś nie widziałam, żeby ktoś je zrywał. Proste polne dróżki odbiegają w bok od zniszczonej dziurawej asfaltowej szosy. Cieszę się, że nie przyjechałam samochodem i już nigdy przenigdy nie powiem, że u nas są kiepskie drogi, nawet te podrzędne.
Pola słoneczników i kukurydzy ciągną się aż po horyzont. Szosa często biegnie w zielonym korytarzu drzew i krzewów, jakby specjalnie ukrywających to, co znajduje się za nimi. Krajobraz płaski i monotonny z rzadka równinę przecinają malownicze wąwozy.
Mieszkanie moich przyjaciół zaskakuje mnie: piękne wnętrze, obrazy, ikony, pamiątki z ich licznych podróży zakrywają ściany. Witia jest artystą, całe mieszkanie wyremontowali i przerobili sami.
Jestem w Kamianske, mieście niemieście, które jeszcze niedawno swą nazwą Dnieprodzierżynsk czciło Feliksa. Od razu przypomina mi się anegdotyczna historyjka z Moskwy z roku gdzieś... 1986? Poleciałam do Moskwy i w drodze z lotniska do hotelu musiałam poprosić o pomoc podróżnych: gdzie wysiąść? W ten sposób poznałam Alekseja Gorbaczowa. Nie, nie, zbieżność imienia i nazwiska całkiem przypadkowa. Młodzieniec zaopiekował się mną, pokazał drogę, bezpiecznie doprowadził do hotelu i zwierzył się ze swoich polskich korzeni (po babci). Dla Aloszy było w życiu najważniejsze były: religia katolicka i ideały Feliksa. Opowiedział, że w jego pokoju na ścianie wiszą obok siebie krucyfiks i portret Dzierżyńskiego. Dziateczkom pewnie trudno byłoby uwierzyć, że ktoś mógłby czcić zabójcę i kata, gdyby dziateczki historię znały. Nietrudno - gdyby rozumiały tę najbardziej podatną na wszelkie manipulacje dziedzinę. Nie śmiem nazwać jej nauką. Archeologia - owszem, geologia - czemu nie. Ale tam, gdzie fakty z przeszłości pojawiają się i znikają, są interpretowane na sto sposobów, chowane pod dywan lub na odwrót - nadmiernie eksponowane, kto się w tym połapie?
Ta więc jestem w dziwnym mieście. Szerokie aleje, mnóstwo zieleni, pomnik Breżniewa... kto go pamięta? Nie pomnik, a Breżniewa. Ja pamiętam, może dlatego, że jego wnuk chodził ze mną do szkoły a synowa uczyła mnie angielskiego. Może dlatego, że na początku swojej zawodowej kariery byłam tłumaczką dziennikarza, który zawsze towarzyszył pierwszemu sekretarzowi i miałam okazję zobaczyć tego podtrzymywanego przy życiu zombi krótko przed jego odejściem w niebyt.
Kamianske ma bardzo silne polskie tradycje. Zakład, który z jednej strony zapewniał przez wiele lat mieszkańcom pracę, a z drugiej - niszczył ich zdrowie, powstał tu w wyniku działań polsko-belgijsiej spółki, na czele której stanął Ignacy Jasiukowicz. Owemu Ignacemu miasto zawdzięczało rozwój, nie tylko przemysłowy, ale też edukacyjny, kulturalny, a nawet, a nawet (mimo wszystko) w dziedzinie ochrony zdrowia. Zdecydował o budowie szpitala - obecnie jest to szpital psychiatryczny. I tu ciekawostka - ukraińscy nauczyciele co pięć lat muszą pojawiać się u psychiatry, który stwierdza, że nadają się do pracy w szkole. Stwierdza tak zawsze, bo, jak się dowiedziałam, pacjentów nie bada ani z nimi nie rozmawia, mają do wypełnienia ankietę i to wszystko. Do Kamianska przybyło pod koniec XIX wieku wielu polskich inżynierów i majstrów oraz mnóstwo robotników z okolicznych wsi i chutorów. Polscy inżynierowie, o ile nie zdążyli wycofać się w odpowiednim momencie, po rewolucji znaleźli się w bardziej oddalonych punktach kraju rad, zwykle tam, gdzie zimno i głodno. Wyrok głosił, że "wykonywali oni rozkaz byłych właścicieli i starali się zachować fabrykę i wykwalifikowaną siłę roboczą". Oczywiście spisek byłych speców został wykryty. Odbył się pokazowy proces. Dwadzieścia osób zostało skazanych na różnej długości wyroki.
Natomiast wielu robotników zostało i teraz polska diaspora byłaby tu dość duża, gdyby nie to, że z kartą Polaka można wyjechać tam, gdzie żyje się lepiej.
Dbając o równowagę i relacje między społecznościami Jasiukowicz zlecił budowę cerkwi i kościoła. W czasach sowieckich ani jedna ani druga świątynia oczywiście nie pełniła swojej funkcji, jednak teraz nastąpił powrót. Braciszek z zakonu Paulinów wprawdzie skarżył się na małą liczbę wiernych, ale widząc jego starania, np. teatr kukiełkowy dla dzieci i dorosłych, i zaangażowanie, przypuszczam, że tak źle nie jest.
Jasiukowicz wybudował też teatr, który działa do dziś, szkołę dla chłopców i szkołę dla dziewcząt, osiedle dla kadry kierowniczej i dla robotników. A także "biurowce", które stoją do dziś.
Najważniejsza oczywiście była huta, która działa do dziś, niestety bez urządzeń do oczyszczania tego, co się z kominów wydobywa.
W tutejszym muzeum można poznać historię miasta, dla naszej trójki jest nawet przewodniczka. Musieliśmy tylko wynegocjować język, w którym będzie opowiadała. Ukraiński jest językiem urzędowym, ale w niektórych miejscach większość ludzi mówi po rosyjsku. Są też tacy, którzy ukrainsku mowu znają słabo. Na przykład rodzina mojej przyjaciółki Wiki jest etnicznie rosyjska i podczas gdy Wika zna ukraiński bardzo dobrze, bez tego nawet nie mogłaby uczyć w szkole, to jej brat porozumiewa się głównie po rosyjsku. W muzeum zaskakują mnie hologramowe obrazy - dałabym sobie rękę uciąć, że to prawdziwe przedmioty.
Oglądamy przeszłość.
I teraźniejszość. Prace dzieci na 750-lecie miasta i upamiętnienie walczących w obecnej wojnie, zwanej Obroną Antyterrorystyczną - bohaterowie nie umierają.
W muzeum znajdziemy też ślady wielkiego głodu, po ukraińsku holodomor. Ta potworna zbrodnia nigdy nie została osądzona, a nazwano ją oficjalnie ludobójstwem dopiero w 2013 roku. Nikt nie wie ilu mieszkańców ukraińskich wsi zostało zamorzonych głodem w latach 30-tych ubiegłego wieku, a naukowcy do dziś sprzeczają się na ten temat.
Tak, plan pięcioletni w cztery lata, jakim kosztem? W jakim celu?
Dlaczego napisałam, że to miasto-niemiasto? Podobnie jak w Dnipr (czyli w Dniepropietrowsku) chodzimy po szerokich alejach i obszernych placach, wzdłuż głównych ulic stoją stalinowskie, chroszczowowskie, a czasami znacznie wcześniej zbudowane bloki, a za nimi przez bramy widać ugór, chatty, warsztaty ... W Kamianske jest mnóstwo opuszczonych domów - młodzi wyjeżdżają, najchętniej do Europy.
W budynkach nie ma piwnic, a gdzie są? Na podwórkach! Do piwniczek, w których ludzie przechowują ziemniaki i warzywa, słoiki z ogórkami i przetworami na zimę, schodzi się po drabinie kilka metrów w dół. Nad ziemią wystają niewielkie pokrywy-daszki zamykane na kłódkę.
Kamianske jest miastem niebezpiecznym dla życia. W czasach komuny wjechać tu mogli jedynie ludzie ze specjalnymi przepustkami. Działało tu wiele fabryk, a miejscowa ludność nie wiedziała o najgroźniejszych rodzajach produkcji - w zakładach chemicznych produkowano nie tylko nawozy. Tu uzdatniano uran. Po latach okazało się, że odpady radioaktywne wykorzystywano do produkcji materiałów budowlanych i asfaltu. Cegły, z których powstawały szkoły, przedszkola i budynki mieszkalne powodowały choroby m.in. tarczycy. Moja przyjaciółka i inne jej koleżanki są po operacjach tego gruczołu i do końca życia muszą wspierać się lekami. Ogrodzone drutem kolczastym hałdy z odpadami do dziś znajdują się wokół miasta.
Podróż wiekowym, sądząc po napisach wewnątrz - tureckim, autobusem bez klimatyzacji i Internetu z Kijowa do Kamianske zajęła niemal cały dzień. Upał, nic do picia i do jedzenia, chociaż w ofercie było to podane.
Po drodze zatrzymaliśmy się w stacji w Kremienczuku. Zdziwiło mnie to, że część pasażerów wysadzono przed dworcem autobusowym, a po wyruszeniu w dalszą drogę odebrano ich z innego miejsca. Domyślam się, że to pasażerowie na lewo, którzy za przejazd płacą bezpośrednio kierowcom. Trzeba za coś żyć. Pensje są tu w większości głodowe i ludzie radzą sobie tak, jak mogą. Po drodze mijamy wioski, wszystkie jak spod jednej sztancy, takie same domki kryte eternitem. Kiedy mówię, że to niebezpieczne dla zdrowia, widzę lekko kpiące uśmiechy. Może rzeczywiście nie jest taki groźny dopóki nie ulega zniszczeniu? Malusie przydomowe ogródki pozwalają zapewne na wyhodowanie swoich warzywek: papryki, marchwi, pomidorów, cebuli. Sałaty nikt tu nie ma, a na targu znalazłam tylko listki w pęczkach, tak jak u nas sprzedaje się zioła czy rukolę. Dojrzałe morele leża pod drzewami, wiśnie wiszą na drzewach, jakoś nie widziałam, żeby ktoś je zrywał. Proste polne dróżki odbiegają w bok od zniszczonej dziurawej asfaltowej szosy. Cieszę się, że nie przyjechałam samochodem i już nigdy przenigdy nie powiem, że u nas są kiepskie drogi, nawet te podrzędne.
Pola słoneczników i kukurydzy ciągną się aż po horyzont. Szosa często biegnie w zielonym korytarzu drzew i krzewów, jakby specjalnie ukrywających to, co znajduje się za nimi. Krajobraz płaski i monotonny z rzadka równinę przecinają malownicze wąwozy.
Mieszkanie moich przyjaciół zaskakuje mnie: piękne wnętrze, obrazy, ikony, pamiątki z ich licznych podróży zakrywają ściany. Witia jest artystą, całe mieszkanie wyremontowali i przerobili sami.
Jestem w Kamianske, mieście niemieście, które jeszcze niedawno swą nazwą Dnieprodzierżynsk czciło Feliksa. Od razu przypomina mi się anegdotyczna historyjka z Moskwy z roku gdzieś... 1986? Poleciałam do Moskwy i w drodze z lotniska do hotelu musiałam poprosić o pomoc podróżnych: gdzie wysiąść? W ten sposób poznałam Alekseja Gorbaczowa. Nie, nie, zbieżność imienia i nazwiska całkiem przypadkowa. Młodzieniec zaopiekował się mną, pokazał drogę, bezpiecznie doprowadził do hotelu i zwierzył się ze swoich polskich korzeni (po babci). Dla Aloszy było w życiu najważniejsze były: religia katolicka i ideały Feliksa. Opowiedział, że w jego pokoju na ścianie wiszą obok siebie krucyfiks i portret Dzierżyńskiego. Dziateczkom pewnie trudno byłoby uwierzyć, że ktoś mógłby czcić zabójcę i kata, gdyby dziateczki historię znały. Nietrudno - gdyby rozumiały tę najbardziej podatną na wszelkie manipulacje dziedzinę. Nie śmiem nazwać jej nauką. Archeologia - owszem, geologia - czemu nie. Ale tam, gdzie fakty z przeszłości pojawiają się i znikają, są interpretowane na sto sposobów, chowane pod dywan lub na odwrót - nadmiernie eksponowane, kto się w tym połapie?
Ta więc jestem w dziwnym mieście. Szerokie aleje, mnóstwo zieleni, pomnik Breżniewa... kto go pamięta? Nie pomnik, a Breżniewa. Ja pamiętam, może dlatego, że jego wnuk chodził ze mną do szkoły a synowa uczyła mnie angielskiego. Może dlatego, że na początku swojej zawodowej kariery byłam tłumaczką dziennikarza, który zawsze towarzyszył pierwszemu sekretarzowi i miałam okazję zobaczyć tego podtrzymywanego przy życiu zombi krótko przed jego odejściem w niebyt.
Kamianske ma bardzo silne polskie tradycje. Zakład, który z jednej strony zapewniał przez wiele lat mieszkańcom pracę, a z drugiej - niszczył ich zdrowie, powstał tu w wyniku działań polsko-belgijsiej spółki, na czele której stanął Ignacy Jasiukowicz. Owemu Ignacemu miasto zawdzięczało rozwój, nie tylko przemysłowy, ale też edukacyjny, kulturalny, a nawet, a nawet (mimo wszystko) w dziedzinie ochrony zdrowia. Zdecydował o budowie szpitala - obecnie jest to szpital psychiatryczny. I tu ciekawostka - ukraińscy nauczyciele co pięć lat muszą pojawiać się u psychiatry, który stwierdza, że nadają się do pracy w szkole. Stwierdza tak zawsze, bo, jak się dowiedziałam, pacjentów nie bada ani z nimi nie rozmawia, mają do wypełnienia ankietę i to wszystko. Do Kamianska przybyło pod koniec XIX wieku wielu polskich inżynierów i majstrów oraz mnóstwo robotników z okolicznych wsi i chutorów. Polscy inżynierowie, o ile nie zdążyli wycofać się w odpowiednim momencie, po rewolucji znaleźli się w bardziej oddalonych punktach kraju rad, zwykle tam, gdzie zimno i głodno. Wyrok głosił, że "wykonywali oni rozkaz byłych właścicieli i starali się zachować fabrykę i wykwalifikowaną siłę roboczą". Oczywiście spisek byłych speców został wykryty. Odbył się pokazowy proces. Dwadzieścia osób zostało skazanych na różnej długości wyroki.
Natomiast wielu robotników zostało i teraz polska diaspora byłaby tu dość duża, gdyby nie to, że z kartą Polaka można wyjechać tam, gdzie żyje się lepiej.
Dbając o równowagę i relacje między społecznościami Jasiukowicz zlecił budowę cerkwi i kościoła. W czasach sowieckich ani jedna ani druga świątynia oczywiście nie pełniła swojej funkcji, jednak teraz nastąpił powrót. Braciszek z zakonu Paulinów wprawdzie skarżył się na małą liczbę wiernych, ale widząc jego starania, np. teatr kukiełkowy dla dzieci i dorosłych, i zaangażowanie, przypuszczam, że tak źle nie jest.
Jasiukowicz wybudował też teatr, który działa do dziś, szkołę dla chłopców i szkołę dla dziewcząt, osiedle dla kadry kierowniczej i dla robotników. A także "biurowce", które stoją do dziś.
Najważniejsza oczywiście była huta, która działa do dziś, niestety bez urządzeń do oczyszczania tego, co się z kominów wydobywa.
W tutejszym muzeum można poznać historię miasta, dla naszej trójki jest nawet przewodniczka. Musieliśmy tylko wynegocjować język, w którym będzie opowiadała. Ukraiński jest językiem urzędowym, ale w niektórych miejscach większość ludzi mówi po rosyjsku. Są też tacy, którzy ukrainsku mowu znają słabo. Na przykład rodzina mojej przyjaciółki Wiki jest etnicznie rosyjska i podczas gdy Wika zna ukraiński bardzo dobrze, bez tego nawet nie mogłaby uczyć w szkole, to jej brat porozumiewa się głównie po rosyjsku. W muzeum zaskakują mnie hologramowe obrazy - dałabym sobie rękę uciąć, że to prawdziwe przedmioty.
Oglądamy przeszłość.
I teraźniejszość. Prace dzieci na 750-lecie miasta i upamiętnienie walczących w obecnej wojnie, zwanej Obroną Antyterrorystyczną - bohaterowie nie umierają.
W muzeum znajdziemy też ślady wielkiego głodu, po ukraińsku holodomor. Ta potworna zbrodnia nigdy nie została osądzona, a nazwano ją oficjalnie ludobójstwem dopiero w 2013 roku. Nikt nie wie ilu mieszkańców ukraińskich wsi zostało zamorzonych głodem w latach 30-tych ubiegłego wieku, a naukowcy do dziś sprzeczają się na ten temat.
Tak, plan pięcioletni w cztery lata, jakim kosztem? W jakim celu?
Dlaczego napisałam, że to miasto-niemiasto? Podobnie jak w Dnipr (czyli w Dniepropietrowsku) chodzimy po szerokich alejach i obszernych placach, wzdłuż głównych ulic stoją stalinowskie, chroszczowowskie, a czasami znacznie wcześniej zbudowane bloki, a za nimi przez bramy widać ugór, chatty, warsztaty ... W Kamianske jest mnóstwo opuszczonych domów - młodzi wyjeżdżają, najchętniej do Europy.
W budynkach nie ma piwnic, a gdzie są? Na podwórkach! Do piwniczek, w których ludzie przechowują ziemniaki i warzywa, słoiki z ogórkami i przetworami na zimę, schodzi się po drabinie kilka metrów w dół. Nad ziemią wystają niewielkie pokrywy-daszki zamykane na kłódkę.
Kamianske jest miastem niebezpiecznym dla życia. W czasach komuny wjechać tu mogli jedynie ludzie ze specjalnymi przepustkami. Działało tu wiele fabryk, a miejscowa ludność nie wiedziała o najgroźniejszych rodzajach produkcji - w zakładach chemicznych produkowano nie tylko nawozy. Tu uzdatniano uran. Po latach okazało się, że odpady radioaktywne wykorzystywano do produkcji materiałów budowlanych i asfaltu. Cegły, z których powstawały szkoły, przedszkola i budynki mieszkalne powodowały choroby m.in. tarczycy. Moja przyjaciółka i inne jej koleżanki są po operacjach tego gruczołu i do końca życia muszą wspierać się lekami. Ogrodzone drutem kolczastym hałdy z odpadami do dziś znajdują się wokół miasta.