Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Harmit Crabi Resort. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Harmit Crabi Resort. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 lutego 2018

Mangalore

Przed samą podróżą do Mangalore spotkała mnie przygoda z krową. Czekałyśmy na autobus w Hosapete, nie było się gdzie wysiusiać, więc poszłam do pobliskiej restauracji. Już wcześniej zerwała się burza z piorunami i widziałam na ulicy krowę z maleńki cielątkiem. Wylizywała go cały czas, jakby sądziła, że tym sposobem chroni je od deszczu. Kiedy wracałam z toalety znalazłam się prawie niechcący między krową a cielątkiem. Prawie, bo miałam ochotę pogłaskać maleństwo. Zdenerwowana krowa najpierw tupnęła i opuściła łeb, a po chwili zaczęła zbliżać się do mnie z wyraźnie złymi zamiarami. Odepchnęłam jej rogi i odsunęłam się do tył, ale ona atakowała nadal. Naprawdę się przestraszyłam. Jakiś Hindus zawołał mnie, żebym schowała się za jego samochodem, a krowa ruszyła w kierunku auta. Szczęśliwie Hindusowi udało się uratować i mnie i swój pojazd.
No i jesteśmy w Mangalore, a właściwie w Ullal, kilka kilometrów na południe od dużego miasta.
Jest bosko. Mieszkamy w bardzo przyjemnym, nowiutkim i czyściutkim pokoju w B&B Harmit Crabi Resort. Do plaży mamy 5 minut na piechotę, a plaża jest w zasadzie do naszej dyspozycji, co ma dobre i złe strony. Dobre - jest cudownie pusto, woda wspaniała, piaseczek złoty.
Wychodzę pierwszy raz na plażę, zerkam w prawo:
Zerkam w lewo:
Idę na spacer w lewo i dochodzę do skał, obserwując po drodze ptaki i nie spotykając żadnego człowieka. Dopiero po kilku minutach spaceru wyłaniają się skały, a za nimi - łodzie rybackie.



Negatywną storną pustki na plaży jest to, że budzimy zainteresowanie. I chyba zdziwienie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt tu nie kąpie się ani nie wygrzewa w słońcu. Zainteresowanie miejscowych jest raczej życzliwe, uśmiechają się i kiwają głowami, ja też kiwam - na boki. To taka oznaka życzliwości, która bardzo dobrze działa w Indiach.
Idąc dalej plażą znajduję świątynię, panuje w niej duży ruch. Wchodzę i od razu czuję się jak mile widziany gość. Dziewczyny pokazują mi, gdzie mam zostawić sandałki, starszy pan w dothi dobrze mówiący po angielsku pyta czy jestem hinduistką czy chrześcijanką. Odpowiadam, że chrześcijanką na pewno nie, ale hinduistką też nie - szukam sacrum. Cieszy się. Mówi, że on tu się sprowadził z miasta, bo jest na emeryturze i szuka spokoju i duchowości.





Do świątyni wierni przynoszą ruż, owoce i warzywa. Z tych produktów będzie przygotowany posiłek, z którego każdy może skorzystać. Kiedy następnego dnia pytamy na migi o restaurację, wykonując gest, jakbyśmy wkładały coś do ust, ludzie bez wahania kierują nas właśnie do świątyni. Przy okazji dowaidujemy się, że jest to jedna z najważniejszych świątyń Sziwy w Indiach, Na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt atrakcyjnie, może ze względu na toczące się dookoła prace budowlane. A może dlatego, że została zadaszona w sposób dość niefortunny. Jednak w środku jest wiele kapliczek godnych uwagi.

Po południu wylegujemy się na plaży, ja walczę z falami - wchodzenie i wychodzenie z wody wymaga zmysłu obserwacji i wyczucia. W odpwiednim momencie trzeba wbiec poza miejsce w którym fale się załamują. Tam wprawdzie nie sięgam stopami dna, ale mogę spokojnie unosić się na falach. Jest cudownie. Czuję zespolenie ze wszystkimi żywiołami - ogniem, bo słońce grzeje, powietrzem, bo łagodna bryza delikatnie chłodzi, wodą, w której czuję się cudownie odprężona, i ziemią - piasek plaży, ciepły i przyjemny w dotyku. Obserwuję sokoły, których tu jest mnóstwo i czaple brodzące przy samej wodzie w poszukiwaniu krabików.
Sokoły krążą nad nami, a jedna parka akurat buduje gniazdo.






Tutaj nie ma turystów. Jesteśmy tu już trzeci dzień, dziś pojechałyśmy do Mangalore rozejrzeć się i zorientować, co jest w tym mieście ciekawego (jeśli chodzi o zabytki - niemal nic). Przez ten czas widziałyśmy jednego "białego". Brak turystów sprawia, że z jednej strony wszyscy się nami interesują, a pytanie "Where are you from?" lub nieco inne o podobnym znaczeniu słyszymy co pięć minut (chyba że jesteśmy na plaży, tam rzadziej). Z drugiej strony niewątpliwą zaletą braku turystów jest to, że nie ma tu cen dla "obcych" i dla swoich. Kiedy wsiadamy do rikszy - kierowca włącza licznik, a nie negocjuje z nami ceny, jak to było w Bengalurze, gdzie "na licznik" w ogóle nie chcieli nas wpuścić do rikszy. W sklepach płacimy normalne lokalne ceny za wodę i napoje albo jedzenie.
Ze sklepami jest tu też ciekawie. Nie ma żadnych marketów, tylko malutkie sklepiki. W jednych są napoje bezalkoholowe, mleko i suche produkty. W innych - owoce i warzywa w niezbyt bogatym, za to bardzo świeżym asortymencie. Ryby i krewetki można kupić w naszej wiosce bezpośrednio na ulicy, tam też się suszą.



W przydrożnym sklepiku-barze kupujemy smażone ryby i paszteciki z warzywami, część zjadamy od razu, resztę zapakowaną w gazetę bierzemy do domu.



Dokupuję banany i arbuza i mamy jedzenia na dwa dni. To ważne, bo w naszym B&B nie gotują. Można zamówić posiłek z karty, ale czeka się na niego czasami 2 godziny, bo dostarczany jest nie wiadomo skąd.
W sąsiedstwie naszego pensjonatu znajduje się krawiec i fryzjer. Wszyscy chętnie się dają się fotografować.


Kupno piwa nie jest łatwe - specjane sklepiki sprzedają alkohol i jest ich niewiele. Tutejsza społeczność jest w dużym stopniu muzułmańska, może to dlatego. Te specjalne sklepiki to jednocześnie bary. Siedzi w nich pełno facetów, a moje wejście budzi ogromne zdumienie.  Ale życzliwe. Cztery puszki piwa została zapakowane w podwójne czarne grube foliowe torby, chowam je do plecaka, co spotyka się z życzliwym kiwaniem głową sprzedawcy.
Wszędzie spotykamy się tu z sympatią i życzliwością. Kiedy pytałyśmy o drogę kobietę siedzącą przy ubogiej chatce, ta zaproponowała nam sok albo wodę. Widać było, że się u niej nie przelewa, ale cóż - głodnego nakarmić, spragnionego - napoić.