Chiwa-Buchara
Męcząca podróż z Chiwy do Buchary samochodem, który miał
mieć klimatyzację. Nie miał. Koszt takiej przejażdżki to 45 dolarów za
samochód. Jedziemy z Myronem, naszym kolegom z Filipin, więc koszty rozkładają
się na trzy osoby. To optymalny wariant – dwoje pasażerów na tylnym siedzeniu
gwarantuje jako taką wygodę. Brak klimatyzacji jest za to bardzo uciążliwy, bo
przez otwarte okna wpada gorące powietrze, jakby prosto z nagrzanego pieca. Droga prowadzi najpierw poprzez żyzne nawadniane tereny wokół Chiwy, ale potem
jakieś 350 km przez pustynię Kizył Kum.
Zatrzymujemy się na stacji benzynowej –
w Uzbekistanie pasażerowie zobowiązani są wysiąść przed wjazdem na stację, a
wsiąść mogą dopiero kilkadziesiąt metrów dalej, gdy samochód po zatankowaniu
wyjeżdża ze stacji. Mała budka zapewnia trochę cienia.
Kolejny postój przy pustej restauracji, wątpię, by cieszyła
się ona powodzeniem – każdy chce jak najszybciej przebyć pustynię. Za to widoki
stąd – cudo: rozlewiska potężnej Amu-Darii.
Kiedy robię zdjęcia, przybiega do mnie pracownik restauracji i macha rękoma: „Nielzja – pogranichnaja zona” i rzeczywiście z blaszanej budki wygląda żołnierz. Na drugim, zielonym brzegu rzeki znajduje się już Turkmienistan. Wchodzimy na chwilę do mrocznego i dość chłodnego czaj-chanu, właściciel namawia nas na degustację ryb, ale w tym skwarze jeść się nie chce.
Kiedy robię zdjęcia, przybiega do mnie pracownik restauracji i macha rękoma: „Nielzja – pogranichnaja zona” i rzeczywiście z blaszanej budki wygląda żołnierz. Na drugim, zielonym brzegu rzeki znajduje się już Turkmienistan. Wchodzimy na chwilę do mrocznego i dość chłodnego czaj-chanu, właściciel namawia nas na degustację ryb, ale w tym skwarze jeść się nie chce.
Długi odcinek drogi
to nowiutka szeroka dwupasmówka jak spod linijki przecinająca pustynię.
Jednak kilkadziesiąt kilometrów przed Bucharą pokonujemy wielką budowę drogi, miejscami z szutrową nawierzchnią, kurz wtłacza się do auta, nie ma czym oddychać. W dodatku z niektórych ciężarówek wydobywa się czarny śmierdzący i gryzący dym, a wtedy zamykamy okna i temperatura wewnątrz gwałtownie rośnie. Jest jak w saunie.
Jednak kilkadziesiąt kilometrów przed Bucharą pokonujemy wielką budowę drogi, miejscami z szutrową nawierzchnią, kurz wtłacza się do auta, nie ma czym oddychać. W dodatku z niektórych ciężarówek wydobywa się czarny śmierdzący i gryzący dym, a wtedy zamykamy okna i temperatura wewnątrz gwałtownie rośnie. Jest jak w saunie.
Dojeżdżamy do Buchary około drugiej, a nasz kierowca za
wszelką cenę próbuje umieścić nas w jednym z zaprzyjaźnionych z nim hoteli. My
jednak mamy swój plan i upieramy się przy hotelu Rustan i Zafira. Jeszcze
ostatnia próba zniechęcenia nas do tej miejscówki – kierowca prowadzi nas do
kuchennego wejścia! W wąskiej uliczce przeciskamy się obok ciężarówki z
pospółką, pukamy do zamkniętej na głucho bramy. Rzeczywiście, sprawia to
przygnębiające wrażenie. Na szczęście ktoś nam otwiera i prowadzi do
przytulnego patio. Wynajmujemy świetny pokój, niestety jest znacznie droższy
niż wynikało to z bloking.com. Trzeba uważać – ceny w dolarach przeliczane są
na portalu wg oficjalnego kursu. W rzeczywistości płaci się w dolarach (27
dolarów za pokój z łazienka i klimatyzacją)
lub wg kursu czarnorynkowego.
Wędrujemy wąskimi i zaniedbanymi uliczkami do twierdzy Ark,
odrestaurowanego miasta w mieście, jednak nie wchodzimy do środka. Po drodze
widzimy mieszkańców polewających ulicę przed swoimi domami, żeby mniej się kurzyło, przecierają pokryte
po całym dniu pyłem okna, siedzą z dziećmi na kolanach w otwartych drzwiach
domów.
30 czerwca - Buchara
Wstajemy przed szóstą rano, bo chcemy zobaczyć miasto w
porannym świetle i w bardziej przyjaznej temperaturze, niż południowy skwar
dochodzący do 50 stopni. Słońce już wzeszło, ale jeszcze nie pali. Przemierzamy wczorajsza wieczorną trasę,
mijamy medresy i meczety z ogromnymi minaretami. Budowle z piaskowca, gliny
zmieszanej z słomą zdobią błękitni-zielono-białe mozaiki.



Ponownie przechodzimy obok fortecy Ark, którą wczoraj obeszłyśmy dookoła, co pozwoliło nam zobaczyć, jak przyroda i czas wpływają na rozlewanie się tej imponującej budowli. Deszcze, wiatr rozmyły część murów obronnych, a roślinność znalazła dogodne miejsca na wypuszczanie zielonych pędów.
Siadamy przy Bolo Hauz, którego odbicie widnieje w
pobliskim zbiorniku wodnym. W „Imperium” Ryszard Kapuściński napisał: „Po
drugiej stronie stał cudowny meczet. Ten meczet przyciągnął moją uwagę,
ponieważ był zrobiony z drzewa, co jest niezwykle rzadkim przypadkiem w
architekturze muzułmańskiej, której tworzywem jest kamień i glina. W dodatku
wśród upalnej i zdrętwiałej ciszy pustynnego południa słychać było, że w
meczecie coś stuka. Odstawiłem czajnik i poszedłem zbadać sprawę. Stukały kule
bilardowe. Ten meczet nazywa się Bolo Hauz. Jest to unikalny zabytek
architektury Azji Środkowej XVIII wieku, właściwie jedyny, jaki z tego okresu
ocalał. Portal i ściany Bolo Hauz zdobi ornament drzewny, którego piękno i
precyzja nie mają sobie równych. Każdy musi się tym zachwycać”.
Zastanawiamy się nad przeznaczeniem dziwnej ażurowej wieży. Wczoraj wieczorem obsiadły ją hałasujące ptaki, tysiące skrzydlatych obywateli miasta odbywało tu jakieś swoje narady, sprzeczało się, walczyło o lepsze miejsca noclegowe. Teraz jest spokojnie i cicho, a przez to wieża wydaje się bardziej dostojna. Okazuje się, że to wieża ciśnień (wieża wodna, zbudowana w czasie, gdy Uzbekistan był jedną z republik Kraju Rad).
Ponownie przechodzimy obok fortecy Ark, którą wczoraj obeszłyśmy dookoła, co pozwoliło nam zobaczyć, jak przyroda i czas wpływają na rozlewanie się tej imponującej budowli. Deszcze, wiatr rozmyły część murów obronnych, a roślinność znalazła dogodne miejsca na wypuszczanie zielonych pędów.
Zastanawiamy się nad przeznaczeniem dziwnej ażurowej wieży. Wczoraj wieczorem obsiadły ją hałasujące ptaki, tysiące skrzydlatych obywateli miasta odbywało tu jakieś swoje narady, sprzeczało się, walczyło o lepsze miejsca noclegowe. Teraz jest spokojnie i cicho, a przez to wieża wydaje się bardziej dostojna. Okazuje się, że to wieża ciśnień (wieża wodna, zbudowana w czasie, gdy Uzbekistan był jedną z republik Kraju Rad).
Przysiadamy na ławeczce na skwerze o natychmiast staje przed nami Uzbek – szef brygady sprzątającej. Jak większość ludzi, których tu spotykamy, jest bardzo rozmowny i ciekawy – skąd jesteśmy, czy pierwszy raz, czy nam się podoba, ile mamy dzieci, gdzie są nasi mężowie... On opowiada, że dba o siebie, dwa razy do roku jeździ do sanatorium, ma żonę, pięcioro dzieci i 12 wnuków, codziennie o szóstej rano kąpie się w jeziorze w parku Samonida. Zaprasza nas na wspólną kąpiel nazajutrz o świcie... Idziemy natychmiast pełne nadziei na zakosztowanie orzeźwiającej do parku na poszukiwanie owego jeziora. Park sprawia wrażenie nowego, jest wypielęgnowany – po jednej stronie alejki lunapark z nieodłącznym diabelskim kołem widokowym, po drugiej – klomby z wonną bazylią, która jest tu wszechobecna: sadzą ją na klombach i przy ulicach. Dochodzimy do mauzoleum Ismaila Samaniego i do położonego w pobliżu miniaturowego stawu. To chyba właśnie jest owo jezioro!
Rozczarowane wracamy na śniadanie do hostelu i tu znowu
śniadanie nie takie jak lubię. Dlaczego nie dają warzyw, których tu taka
obfitość. Kasza, ryż, parówka, naleśnik, sadzone jajko, ruskie pierogi – niby
duży wybór, ale nieciekawy. Do tego miseczka zsiadłego mleka i słodkie
konfitury. Po śniadaniu z przyjemnością wracamy do klimatyzowanego pokoju na
drzemkę. Postanawiamy nazajutrz wyjechać do Nawoi, Nuraty i być może nad
jezioro Ajdar Kul. Proponowana w hostelu cena za taksówkę to 80 dolarów, wydaje
nam się zbyt wysoka, zwłaszcza, że nie mamy współtowarzyszy, z którymi
moglibyśmy dzielić koszty. Jedziemy więc autobusem do nowej części miasta i bez
trudu znajdujemy kasę biletową w centrum. Dworzec kolejowy znajduje się 15 km
od Buchary, kupujemy bilety na poranny pociąg do Nawoi, a dalej – zobaczymy jutro. Ta krótka wyprawa potwornie nas zmęczyła,
nawet mieszkańcy narzekają na nieznośny upał. Mówią, że w Samarkandzie i
Taszkiencie jest chłodniej, bo tu w okolicy nie ma nic – tylko pustynia. Buchara
powstała w pustynnej oazie na jedwabnym szlaku. Jest tak gorąco, że nawet w
klimatyzowane restauracji nie jesteśmy w stanie zjeść obiadu, chociaż to nasze
ulubione grillowane warzywa i zabieramy połowę porcji na kolację. Na targu
kupujemy cudownego w smaku zielonego melona, fantastyczne czereśnie i nieduże,
aromatyczne jabłka. I znowu wracamy do pokoju, żeby przetrwać najgorszy upał.
Gdy upał zelżał zaczęłyśmy szukać miejsca na obejrzenie
dzisiejszego meczu. Spotykamy po drodze sprzedawcę bułeczek prosto z okrągłego
pieca na kółkach. Pali się w nim
drewnem, a bułeczki z nadzieniem (zazwyczaj mięsnym, niestety) przylepia
się do wewnętrznych glinianych ścianek. Tak się pieką.
1 lipca Buchara -
Nawoi - Nurata - jezioro Ajdar kul - Nawoi .
To był ciężki dzień. Po pierwsze, spać poszłyśmy
po drugiej w nocy po przegranym meczu Portugalią. Oglądałyśmy rozgrywki w ciekawym otoczeniu
w starej medresie w towarzystwie
właściciela mieszczącej się tam obecnie
restauracji (pyszne bakłażany z pomidorami i czosnkiem) i jego przyjaciół.
Rano byłyśmy półprzytomne,
kiedy taksówką dotarłyśmy do dworca. Odprawa paszportowo-biletowa nie różni
się od tej przy podróży
samolotem. Sprawdzenie paszportów
i biletów, kontrola bagażu i ponowne sprawdzenie paszportu, wreszcie
ostemplowanie biletu. Na dworzec
mogą wejść tylko pasażerowie z ważnym biletem. Dworzec w
Bucharze jest w trakcie budowy i z jednego
peronu na drugi przeskakuje się przez tory. Nie wszyscy sobie z tym radzą. Otyłą Uzbeczkę trzeba wciągnąć. Skład jest
okropnie długi, jednak na podłączenie naszego wagonu jeszcze czekamy w palącym mimo
wczesnej godziny skwarze. Wagon jest bardzo wygodny, spokojnie mieszczą
się między siedzeniami nasze plecaczki i
nogi. Fotele rozkładają się do pozycji
półleżącej, możemy się zdrzemnąć.
Nawoi jest nowym
miastem, zbudowanym wokół fabryk i kopalni. Z turystycznego punktu widzenia
mało interesującym. Szerokie ulice,
niewysokie budynki mieszkalne, niczym
niewyróżniające się sklepiki i sklepy. W centrum miasta znajduje się duży
park ze zbiornikiem wodnym
wesołym miasteczkiem. Czyli jest
wszystko, czego lud prosty potrzebuje. Jedziemy płatną okazją na dworzec
autobusowy, a stamtąd kolejnym samochodem do Nuraty.
Zamierzamy spędzić w Nuracie noc, jednak jedyny hotelik nie
przyjmuje zagranicznych turystów i nie Może nam wystawić odpowiedniego kwitu. Takie
zaświadczenia o noclegu dostajemy w
każdym hostelu po drodze, są one wymagane przy wyjeździe. Szkoda, że nie możemy się tu zatrzymać, bo to miasteczko o długiej historii - założone ponoć przez Aleksandra Wielkiego w IV wieku p.n.e. Obecnie stanowi miejsce pielgrzymek muzułmanów, znajduje sie to bowiem czaszma źródło o magicznych właściwościach.
Wynajmujemy kolejną taksówkę, zabieramy jakiegoś nieletniego krewnego naszego kierowcy i jedziemy zobaczyć jezioro Ajdar-kul. Ten zbiornik wodny powstał ponoć w czasie powodzi i właściwie jest to staw.
Pustka, cisza, kompletny brak tak zwanej cywilizacji – to urok tego miejsca. Woda ma dziwny smak... pasące się kozy i świadectwo życia tutaj jakiegoś pasterza nie wywołują uczucia, że jest się w miejscu jakkolwiek zamieszkałym. Obserwujemy dziwne zielone ptaki, które gniazdują w dziuplach klifu.
Po kąpieli wracamy do szosy. Nasz kierowca jest rajdowcem, drogę przecinają wyrwy, doły, tam, gdzie były koleiny - powstały głębokie szczeliny. Ostatni etap przebywamy poza drogą – przez step.
Wynajmujemy kolejną taksówkę, zabieramy jakiegoś nieletniego krewnego naszego kierowcy i jedziemy zobaczyć jezioro Ajdar-kul. Ten zbiornik wodny powstał ponoć w czasie powodzi i właściwie jest to staw.
Pustka, cisza, kompletny brak tak zwanej cywilizacji – to urok tego miejsca. Woda ma dziwny smak... pasące się kozy i świadectwo życia tutaj jakiegoś pasterza nie wywołują uczucia, że jest się w miejscu jakkolwiek zamieszkałym. Obserwujemy dziwne zielone ptaki, które gniazdują w dziuplach klifu.
Po kąpieli wracamy do szosy. Nasz kierowca jest rajdowcem, drogę przecinają wyrwy, doły, tam, gdzie były koleiny - powstały głębokie szczeliny. Ostatni etap przebywamy poza drogą – przez step.
Na nocleg wracamy do Nawoi i jeszcze mamy czas, by zwiedzić park z kąpieliskiem w centrum
miasta. Woda jest zaskakująco ciepła, a na przeciwległym brzegu widoczne są
jakieś kominy. Nie budzi to zaufania.
Szukamy miejsca na zjedzenie obiadu. Śledzą nas jacyś
nieletni. Kiedy znajdujemy miejsce na drzemkę na ławkach amfiteatru, siadają w
pobliżu. Przebieramy się dyskretnie zmieniając mokre kostiumy kąpielowe na
zwykłe ubranie, jednak chłopcy są stale w pobliżu. Idziemy więc do pobliskiej
knajpki na obiad. Chłopcy przynoszą nam lody, odmawiamy. Nie rozumiem tej
sytuacji, o co chodzi... mają 14-15 lat....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz