Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

czwartek, 22 września 2016

29 czerwca - 1 lipca

Chiwa-Buchara
Męcząca podróż z Chiwy do Buchary samochodem, który miał mieć klimatyzację. Nie miał. Koszt takiej przejażdżki to 45 dolarów za samochód. Jedziemy z Myronem, naszym kolegom z Filipin, więc koszty rozkładają się na trzy osoby. To optymalny wariant – dwoje pasażerów na tylnym siedzeniu gwarantuje jako taką wygodę. Brak klimatyzacji jest za to bardzo uciążliwy, bo przez otwarte okna wpada gorące powietrze, jakby prosto z nagrzanego pieca. Droga prowadzi najpierw poprzez żyzne nawadniane tereny wokół Chiwy, ale potem jakieś 350 km przez pustynię Kizył Kum. 



Zatrzymujemy się na stacji benzynowej – w Uzbekistanie pasażerowie zobowiązani są wysiąść przed wjazdem na stację, a wsiąść mogą dopiero kilkadziesiąt metrów dalej, gdy samochód po zatankowaniu wyjeżdża ze stacji. Mała budka zapewnia trochę cienia.
Kolejny postój przy pustej restauracji, wątpię, by cieszyła się ona powodzeniem – każdy chce jak najszybciej przebyć pustynię. Za to widoki stąd – cudo: rozlewiska potężnej Amu-Darii.


Kiedy robię zdjęcia, przybiega do mnie pracownik restauracji i macha rękoma: „Nielzja – pogranichnaja zona” i rzeczywiście z  blaszanej budki wygląda żołnierz. Na drugim, zielonym brzegu rzeki znajduje się już Turkmienistan.  Wchodzimy na chwilę do mrocznego i dość chłodnego czaj-chanu, właściciel namawia nas na degustację ryb, ale w tym skwarze jeść się nie chce.
Długi odcinek drogi  to nowiutka szeroka dwupasmówka jak spod linijki przecinająca pustynię.


Jednak kilkadziesiąt kilometrów przed Bucharą pokonujemy wielką budowę drogi, miejscami z szutrową nawierzchnią, kurz wtłacza się do auta, nie ma czym oddychać. W dodatku z niektórych ciężarówek wydobywa się czarny śmierdzący i gryzący dym, a wtedy zamykamy okna i temperatura wewnątrz gwałtownie rośnie. Jest jak w saunie.

Dojeżdżamy do Buchary około drugiej, a nasz kierowca za wszelką cenę próbuje umieścić nas w jednym z zaprzyjaźnionych z nim hoteli. My jednak mamy swój plan i upieramy się przy hotelu Rustan i Zafira. Jeszcze ostatnia próba zniechęcenia nas do tej miejscówki – kierowca prowadzi nas do kuchennego wejścia! W wąskiej uliczce przeciskamy się obok ciężarówki z pospółką, pukamy do zamkniętej na głucho bramy. Rzeczywiście, sprawia to przygnębiające wrażenie. Na szczęście ktoś nam otwiera i prowadzi do przytulnego patio. Wynajmujemy świetny pokój, niestety jest znacznie droższy niż wynikało to z bloking.com. Trzeba uważać – ceny w dolarach przeliczane są na portalu wg oficjalnego kursu. W rzeczywistości płaci się w dolarach (27 dolarów za pokój z łazienka i klimatyzacją)  lub wg kursu czarnorynkowego.

Mimo upału wyruszamy do miasta coś zjeść. Poszukiwania wegetariańskiej restauracji doprowadzają nas do pizzerii. Trochę tu mało regionalnie, a z bezmięsnych dań mamy jak zwykle sałatkę... Po posiłku i nieodłącznym napoju piwnym padamy jak kawki. Dopiero wieczorem upał zmniejsza się i można zapoznać się z miastem. Tutejsi mieszkańcy wylegają na opustoszałe w ciągu dnia ulice i place całymi rodzinami z małymi i dużymi dziećmi. Życie toczy się do późnej nocy, dzieciaki bawią się, gra muzyka, dorośli spacerują lub siedzą po knajpkach.
Wędrujemy wąskimi i zaniedbanymi uliczkami do twierdzy Ark, odrestaurowanego miasta w mieście, jednak nie wchodzimy do środka. Po drodze widzimy mieszkańców polewających ulicę przed swoimi domami,  żeby mniej się kurzyło, przecierają pokryte po całym dniu pyłem okna, siedzą z dziećmi na kolanach w otwartych drzwiach domów.














30 czerwca - Buchara
Wstajemy przed szóstą rano, bo chcemy zobaczyć miasto w porannym świetle i w bardziej przyjaznej temperaturze, niż południowy skwar dochodzący do 50 stopni. Słońce już wzeszło, ale jeszcze nie pali.  Przemierzamy wczorajsza wieczorną trasę, mijamy medresy i meczety z ogromnymi minaretami. Budowle z piaskowca, gliny zmieszanej z słomą zdobią błękitni-zielono-białe mozaiki.






Ponownie przechodzimy obok fortecy Ark, którą wczoraj obeszłyśmy dookoła, co pozwoliło nam zobaczyć, jak przyroda i czas wpływają na rozlewanie się tej imponującej budowli.  Deszcze, wiatr rozmyły część murów obronnych, a roślinność znalazła dogodne miejsca na wypuszczanie zielonych pędów.




Siadamy  przy Bolo Hauz, którego odbicie widnieje w pobliskim zbiorniku wodnym. W „Imperium” Ryszard Kapuściński napisał: „Po drugiej stronie stał cudowny meczet. Ten meczet przyciągnął moją uwagę, ponieważ był zrobiony z drzewa, co jest niezwykle rzadkim przypadkiem w architekturze muzułmańskiej, której tworzywem jest kamień i glina. W dodatku wśród upalnej i zdrętwiałej ciszy pustynnego południa słychać było, że w meczecie coś stuka. Odstawiłem czajnik i poszedłem zbadać sprawę. Stukały kule bilardowe. Ten meczet nazywa się Bolo Hauz. Jest to unikalny zabytek architektury Azji Środkowej XVIII wieku, właściwie jedyny, jaki z tego okresu ocalał. Portal i ściany Bolo Hauz zdobi ornament drzewny, którego piękno i precyzja nie mają sobie równych. Każdy musi się tym zachwycać”.


Zastanawiamy się nad przeznaczeniem dziwnej ażurowej wieży. Wczoraj wieczorem obsiadły ją hałasujące ptaki, tysiące skrzydlatych obywateli miasta odbywało tu jakieś swoje narady, sprzeczało się, walczyło o lepsze miejsca noclegowe. Teraz jest spokojnie i cicho, a przez to wieża wydaje się bardziej dostojna. Okazuje się, że to wieża ciśnień (wieża wodna, zbudowana w czasie, gdy Uzbekistan był jedną z republik Kraju Rad).
Idziemy do parku, mijamy knajpkę, o tej porze nieczynną. Pracownicy śpią jeszcze na zewnątrz na topczanach, które w ciągu dnia pełnią rolę siedzisk i stołów.


Przysiadamy na ławeczce na skwerze o natychmiast staje przed nami Uzbek – szef brygady sprzątającej. Jak większość ludzi, których tu spotykamy, jest bardzo rozmowny i ciekawy – skąd jesteśmy, czy pierwszy raz, czy nam się podoba, ile mamy dzieci, gdzie są nasi mężowie...  On opowiada, że dba o siebie,  dwa razy  do roku jeździ do sanatorium, ma  żonę, pięcioro dzieci i 12 wnuków, codziennie o szóstej rano kąpie się w jeziorze w parku Samonida. Zaprasza nas na wspólną kąpiel nazajutrz o świcie... Idziemy natychmiast pełne nadziei na zakosztowanie orzeźwiającej do parku na poszukiwanie owego jeziora. Park sprawia wrażenie nowego, jest wypielęgnowany – po jednej stronie alejki lunapark z nieodłącznym diabelskim kołem widokowym, po drugiej – klomby z wonną bazylią, która jest tu wszechobecna: sadzą ją na klombach i przy ulicach.  Dochodzimy do mauzoleum Ismaila Samaniego i do położonego w pobliżu miniaturowego stawu. To chyba właśnie jest owo jezioro!
Rozczarowane wracamy na śniadanie do hostelu i tu znowu śniadanie nie takie jak lubię. Dlaczego nie dają warzyw, których tu taka obfitość. Kasza, ryż, parówka, naleśnik, sadzone jajko, ruskie pierogi – niby duży wybór, ale nieciekawy. Do tego miseczka zsiadłego mleka i słodkie konfitury. Po śniadaniu z przyjemnością wracamy do klimatyzowanego pokoju na drzemkę. Postanawiamy nazajutrz wyjechać do Nawoi, Nuraty i być może nad jezioro Ajdar Kul. Proponowana w hostelu cena za taksówkę to 80 dolarów, wydaje nam się zbyt wysoka, zwłaszcza, że nie mamy współtowarzyszy, z którymi moglibyśmy dzielić koszty. Jedziemy więc autobusem do nowej części miasta i bez trudu znajdujemy kasę biletową w centrum. Dworzec kolejowy znajduje się 15 km od Buchary, kupujemy bilety na poranny pociąg do Nawoi, a dalej – zobaczymy jutro.  Ta krótka wyprawa potwornie nas zmęczyła, nawet mieszkańcy narzekają na nieznośny upał. Mówią, że w Samarkandzie i Taszkiencie jest chłodniej, bo tu w okolicy nie ma nic – tylko pustynia. Buchara powstała w pustynnej oazie na jedwabnym szlaku. Jest tak gorąco, że nawet w klimatyzowane restauracji nie jesteśmy w stanie zjeść obiadu, chociaż to nasze ulubione grillowane warzywa i zabieramy połowę porcji na kolację. Na targu kupujemy cudownego w smaku zielonego melona, fantastyczne czereśnie i nieduże, aromatyczne jabłka. I znowu wracamy do pokoju, żeby przetrwać najgorszy upał.
Gdy upał zelżał zaczęłyśmy szukać miejsca na obejrzenie dzisiejszego meczu. Spotykamy po drodze sprzedawcę bułeczek prosto z okrągłego pieca na kółkach. Pali się w nim  drewnem, a bułeczki z nadzieniem (zazwyczaj mięsnym, niestety) przylepia się do wewnętrznych glinianych ścianek. Tak się pieką.
1 lipca Buchara - Nawoi - Nurata -  jezioro Ajdar  kul - Nawoi .
To był  ciężki  dzień. Po pierwsze,  spać  poszłyśmy po drugiej w nocy po przegranym meczu Portugalią.  Oglądałyśmy rozgrywki w ciekawym otoczeniu w  starej medresie w towarzystwie właściciela mieszczącej się  tam obecnie restauracji (pyszne bakłażany z pomidorami i czosnkiem) i jego przyjaciół.
Rano byłyśmy półprzytomne,  kiedy  taksówką dotarłyśmy do dworca.  Odprawa paszportowo-biletowa nie różni się  od tej przy  podróży  samolotem. Sprawdzenie paszportów  i biletów, kontrola bagażu i ponowne sprawdzenie paszportu, wreszcie ostemplowanie biletu.  Na dworzec mogą  wejść  tylko pasażerowie z ważnym biletem. Dworzec w Bucharze jest w trakcie  budowy i z jednego peronu na drugi przeskakuje się przez tory. Nie wszyscy sobie z tym radzą.  Otyłą Uzbeczkę trzeba wciągnąć. Skład jest okropnie długi, jednak na podłączenie  naszego wagonu jeszcze czekamy w palącym mimo wczesnej  godziny skwarze.  Wagon jest bardzo wygodny, spokojnie mieszczą się między siedzeniami  nasze plecaczki i nogi.  Fotele rozkładają się do pozycji półleżącej, możemy się zdrzemnąć.   
Nawoi  jest nowym miastem, zbudowanym wokół fabryk i kopalni. Z turystycznego punktu widzenia mało interesującym.  Szerokie ulice, niewysokie budynki mieszkalne,  niczym niewyróżniające  się sklepiki  i sklepy. W centrum miasta znajduje się duży park  ze zbiornikiem  wodnym  wesołym miasteczkiem.  Czyli jest wszystko, czego lud prosty potrzebuje. Jedziemy płatną okazją na dworzec autobusowy, a stamtąd kolejnym samochodem do Nuraty.
Zamierzamy spędzić w Nuracie noc, jednak jedyny hotelik nie przyjmuje zagranicznych turystów i nie Może nam wystawić odpowiedniego kwitu. Takie  zaświadczenia o noclegu dostajemy w każdym hostelu po drodze, są one wymagane przy wyjeździe. Szkoda, że nie możemy się tu zatrzymać, bo to miasteczko o długiej historii - założone ponoć przez Aleksandra Wielkiego w IV wieku p.n.e. Obecnie stanowi miejsce pielgrzymek muzułmanów, znajduje sie to bowiem czaszma źródło o magicznych właściwościach.

Wynajmujemy kolejną taksówkę, zabieramy jakiegoś nieletniego krewnego naszego kierowcy i jedziemy zobaczyć jezioro Ajdar-kul. Ten zbiornik wodny powstał ponoć w czasie powodzi i właściwie jest to staw.


Pustka, cisza, kompletny brak tak zwanej cywilizacji – to urok tego miejsca. Woda ma dziwny smak... pasące się kozy i świadectwo życia tutaj jakiegoś pasterza nie wywołują uczucia, że jest się w miejscu jakkolwiek zamieszkałym. Obserwujemy dziwne zielone ptaki, które gniazdują w dziuplach klifu.



Po kąpieli wracamy do szosy. Nasz kierowca jest rajdowcem, drogę przecinają wyrwy, doły,  tam, gdzie były koleiny - powstały głębokie szczeliny. Ostatni etap przebywamy poza drogą – przez step.

Na nocleg wracamy do Nawoi i jeszcze mamy czas,  by zwiedzić park z kąpieliskiem w centrum miasta. Woda jest zaskakująco ciepła, a na przeciwległym brzegu widoczne są jakieś kominy.  Nie budzi to zaufania.

Szukamy miejsca na zjedzenie obiadu. Śledzą nas jacyś nieletni. Kiedy znajdujemy miejsce na drzemkę na ławkach amfiteatru, siadają w pobliżu. Przebieramy się dyskretnie zmieniając mokre kostiumy kąpielowe na zwykłe ubranie, jednak chłopcy są stale w pobliżu. Idziemy więc do pobliskiej knajpki na obiad. Chłopcy przynoszą nam lody, odmawiamy. Nie rozumiem tej sytuacji, o co chodzi... mają 14-15 lat....




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz