Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

wtorek, 13 lutego 2018

Zwiedzanie Hampi cz.1

Na śniadanko jak zwykle masala omlet – czyli omlecik na ostro przyprawiony z kawałkami ostrej papryczki, pomidora i cebulki. Ostatni rzut oka na nasz taras restauracyjny i otoczenie i pakujemy się do rikszy.



Jedziemy spakowane do Hampi. Mamy w planie zwiedzanie drugiej strony rzeki, czyli tej części miasteczka, w której znajdują się najważniejsze i najstarsze zabytki. Na krótko zatrzymujemy się u Bobbiego, którego restauracja i guest house są godne polecenia. Ja wypijam lemo nanę i konwersuję z Rosjaninem z Murmańska, który co roku zimą wyrywa się z krainy nocy polarnej, by skorzystać ze słońca i ciepła. Latem pracuje w Arktyce, więc ciepła nie ma okrągły rok. Obok Bobbiego wymieniam kasę i załatwiam bilet na nocny autobus do Mangalore.


Przeprawiamy sią łodzią na drugi brzeg rzeki i od razu dopada nas rikszarz. Negocjujemy w miarę rozsądną cenę za cały dzień z dowiezieniem do Hospet na autobus (1500 Rp). Mamy z głowy ciężkie plecaki – on będzie pilnował ułożonych w rikszy pakunków.  

Najpierw udajemy się do świątyni Virupaksza, wraz z innymi zabytkami Hampi wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Poświęcona jest ona Virupakszy, jednemu z uosobień boga Sziwy. Historia świątyni ma swoje początki w VII wieku. Sanktuarium Virupaksha-Pampa istniało na długo przed stolicą Vijayanagara. Inskrypcje odnoszące się do Śiwy pochodzą z IX i X wieku. Mała świątynia przekształciła się w wielki kompleks za czasów panowania Vijayanagary. 



Jak we wszytskich świątyniach hinduistycznych (i nie tylko) obowiązują tu ścisłe zasady: należy zostawić obuwie przed wejściem, nie wolno palić papierosów. Natomiast nie oczekuje sie od wiernych ciszy, a od zwiedzanjących - szczególnie skromnych ubrań (np. nakrycia głowy). 
Wielką atrakcją tej świątyni jest słonica Lakszmi. Słonie świątynne są zwyle "rekrutowane" spośród dzikich zwierząt. Wiele z nich było osłabionymi i chorymi młodymi osobnikami, które oddzielano od stada w lasach północno-wschodnich Indii, leczono, a następnie sprzedawano do świątyń. Błogosławieństwo tej słonicy niewiele kosztuje, a ponoć dużo daje, dlatego ustawia się do niej kolejka. 





W całym procesie oprócz słonicy i błogosławionych uczestniczy stojący z boku opiekun (na pierwszym zdjęciu w czerwonej koszulce). Ludzie podchodzą i stają przed zwierzęciem, wręczają mu banknot, który słoń zwinnym i eleganckim ruchem trąby podaje opiekunowi, a następnie końcem trąby dotyka kolejno głów stojących przed nim pielgrzymów. W przerwie miedzy jednym pielgrzymem a drugim pojada trzcinę cukrową. Jeśli nie dostanie pieniążka - nie błogosławi. Ot, jaka interesowna bestia. 
Oprócz słonia w świątyni żyją również inne strorzenia - wszędobylskie małpy i nie dające się uczwycić kamerze ani aparatowi burunduki (naziemne wiewiórki). 



Do świątyni wchodzimy wschodnią bramą o wysokości 50 metrów i dziewięciu kondygnacjach.

Główna świątynia składa się z sanktuarium, trzech komór, sali kolumnowej i otwartej sali kolumnowej. Wnętrza są bogato rzeźbione i można by tu spędzić wiele godzin na obserwowaniu szczegółów. 





Świątynię otaczają klasztor kolumnowy, bramy wejściowe, dziedzińce i mniejsze kapliczki.




Mniejsza brama wschodnia prowadzi do wewnętrznego dziedzińca z licznymi mniejszymi kapliczkam oraz zbiornikiem wodnym.




Pogodę mamy idealną na zwiedzanie (moim zdaniem, bo Asia ma trochę inne standardy), słońce nie świeci zbyt mocno, ale jest ciepło. Trochę tylko przedburzowo, jak mi się zdaje. 
Jedziemy do świątyni Ganeshy. Po drodze jesteśmy świadkami scenek rodzajowych. 
Oto wzgórze i szosa, którą poruszają się wszelkiej maści pojazdy: autobusy, samochody, riksze, stada skuterów oraz wozy zaprzężone w woły. Te ostatnie, by podjechać pod górę, muszą się rozpędzić, a wołom pomagają ludzie pchając wóz. Na ten czas trzeba zatrzymać ruch na drodze, co powoduje wiele zamieszania.


Potem wóz musi zjechać, a że nie ma hamulców, ludzie przytrzymują go z tyłu. Wszystkie wozy jadą w jedną stronę nie wiedzieć czemu, robi się korek, a my musimy w tym wszystkim przejść na druga stronę ulicy.

Świątynia na wzgórzu poświęcona jest Ganeshy.





Ganesha przynosi spokój i szczęście, choć jego historia jest dość dramatyczna. Był synem boga Sziwy i jeg żony Parvati. Sziwa po długiej nieobecności wraca do domu i widzi  pięknego młodzieńca pilnującego ubrania jego żony w czasie jej kąpieli. Wkurzony z zazdrości obcina mu głowę. Okazuje się, że uczynił tę na pozór nieodwracalną krzywdę swojemu własnemu synowi. Chcąc udobruchać zrozpaczoną małżonkę, przymocował synowi głowę słonia i na powrót go ożywił. I jak to zwykle w bajkach bywa - żyli długo i szczęśliwie. 
Ciąg dalszy nastąpi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz