Rano miejskim autobusem za 10 soma docieramy na dworzec
autobusowy. Nie wiem, czy już wspomniałam, że w tym kraju nie ma praktycznie
możliwości poruszania się pociągami – sieć kolejowa nie istnieje z wyjątkiem
połączeń między stolicą a sąsiednimi państwami. I chociaż Taszkient dzieli od
Biszkeku zaledwie 600 km, to pociąg przejeżdża przez Kazachstan, do którego
potrzebna jest wiza. Dlatego my musimy pokonać trasę ponad 1000 km przez Osz, żeby przekroczyć granicę między
Kirgistanem i Uzbekistanem na piechotę.
Z Dżalalabadu do Osz jedziemy taksówką
(120 soma). Tutejsze taksówki nie są oznakowane ani nie maja liczników –
cena jest więc zawsze umowna. Zaletą jest to, że dowożą one nie na przystanek
tylko do wskazanego przez pasażera celu.
Droga łącząca Dżalalabad z Osz jest niemal równie malownicza, jak ta,
która jechałyśmy dwa dni temu.
Nocleg zaplanowałyśmy w Gesthausie Osh, do którego dość
trudno trafić, więc właściciel wychodzi po nas na główną ulicę. Dostajemy pokój
w trzypokojowym mieszkaniu w starym bloku. Warunki całkiem ok., łazienka z
ciepła wodą, kuchenka, czysta pościel i
ręczniki. Cena przystępna 1284 soma ze śniadaniem. Ponieważ trwa ramadan – zamiast
śniadanie ostaniemy kolację o 20.00. Właściciel hotelu mówi po angielsku, a
urodą przypomina bardziej Irańczyka niż Kirgizów, którzy mają skośne oczy i
nieco mongolskie rysy.
Dostałyśmy plan miasta i wyruszamy na zwiedzanie, a po
drodze zamierzamy wpaść do księgarni – może wreszcie zdobędziemy porządną mapę.
Jednak najpierw – jedzonko. Do nabrzeża rzeki Akbury trzeba dojść przez wielki
bazar, który wylewa się aż na uliczki – jajka, kumys, warzywa, worki z cukrem,
mąką i ryżem stoją na chodnikach, a my przeciskamy się między trąbiącymi
samochodami.
Nad rzeka rozciąga się park, mnóstwo knajpek, ruch i gwar,
mężczyźni Graja w warcaby i szachy, dzieci korzystają z karuzeli. Diabelski młyn jest niemal w
każdym mieście Kirgistanu i Uzbekistanu. Podobnie jak strzelnice, na których można wygrać
pluszaka. Wszystkie sprzęty w tym smutnym wesołym miasteczku sprawiają
wrażenie wyciągniętych ze złomowiska.
Przeżywamy szok, kiedy musimy skorzystać z toalety. Płacę 5 soma, pobieram kawałek papier
toaletowego, który jest sztywny i twardy jak papier ścierny, i wchodzę do
pomieszczenia, w którym nie ma żadnych drzwi ani ścianek oddzielających kabiny,
jedynie ... cztery otwory po dwa z każdej strony. Nad trzema kucają panie z
zadartymi sukienkami, mina jednej wskazuje, że sprawa jest poważna. Kucam
naprzeciwko niej, patrzymy sobie w oczy, a pupą niemal ocieram się o sąsiadkę rozgłoście
siusiająca obok. One nie wydają się skrępowane
ani zaskoczone. Widać taka tu norma, trzeba się dostosować. Wody się nie
spuszcza, bo jej nie ma, można z wiaderka pobrać i polać dziurę w podłodze, ale
nikt tego nie robi. Po wyjściu z toalety polewam ręce woda z dzbanka, bo
umywalki tu nie ma.
Idziemy do księgarni , której adres podano w przewodniku.
Niestety, już nie ma tu księgarni tylko małe stoisko z książeczkami dla dzieci.
Właściciel informuje, że w tym drugim co do wielkości mieście Kirgistanu nie ma
innej księgarni.
Miasto liczy ponad 3000 lat, jednak do zwiedzania oferuje
niewiele – jedynie wzgórze Salomona i znajdujące się tam największe w Azji
muzeum archeologiczne może budzić zainteresowanie. Wspinamy się na wzgórze, zaglądamy do
mauzoleum-domu Burana, mijamy jaskinie,
w których znajdują się naskalne rysunki.
U podnóża góry znajduje się cmentarz i nowy meczet. Cmentarze są dziwne
i sprawiają wrażenie zaniedbanych –
żadnych alejek ani ścieżek, jedynie klatki, kurhany, ogrodzenia lub płaskorzeźby.
Trawa rośnie sobie jak chce i nie widać
śladów, by ktoś o te groby dbał lub odwiedzał zmarłych.
Chciałam wejść do muzeum, jednak zirytowała mnie różnica w
cenie – dla Kirgizów i Rosjan 50 soma, a dla Polki – 150. Gdyby jeszcze
Rosjanie nie byli uprzywilejowani...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz