Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

piątek, 29 lipca 2016

24 czerwca - Granica Kirgistan-Uzbekistan


Do przejścia granicznego w Dostuk z Osz dojeżdża marszrutka więc bez trudu docieramy do granicy.  Wbrew temu, o czym czytałyśmy, na przejściu nie ma tłumów, właściwie jest tylko kilka podróżnych i pracownicy. Okazuje się, ze przejście jest okresowo zamknięte  ze względu na odbywające się w Taszkiencie  spotkanie na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy.  Do organizacji należą Rosja, Chiny, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan, a wkrótce dołączą Indie i Pakistan. Status obserwatora posiadają Białoruś, Mongolia, Iran  i Afganistan. SOW, w Uzbekistanie nazywany SZOZ jest prawdopodobnie odpowiedzią Rosji i krajów azjatyckich na działania Unii Europejskiej. W każdym razie teraz w Taszkiencie przebywają głowy kilku państw, w tym Putin. Środki ostrożności nieco utrudnia nam życie.
Kirgistan opuszczamy szybko i bez zbędnych formalności. U Uzbeków najpierw nasze paszporty  i wizy ogląda  uśmiechnięty żołnierz przy bramie, potem urzędnik o kamiennej twarzy w budce. Nagle przestaje się dziać cokolwiek.  Paszport Małgorzaty trzyma smutny urzędnik, ona stoi przed budką i przez piętnaście minut panuje bezruch. Nie wiemy, o co chodzi.  Facet z budki rozmawia z kolegą, czas mija, za nami ustawia się kilkuosobowa  kolejka. Po pół godzinie słyszymy piski i szumy – pojawił się prąd, zadziałały komputery, przechodzimy pomyślnie kontrole paszportową.  Skrupulatnie wypełniamy po dwa egzemplarze deklaracji celnej – pieniądze co do złotówki, dolara, euro i soma, telefony (mam dwa), tablet,  aparat fotograficzny, pierścionek też trzeba wpisać, żeby nie było problemów przy wyjeździe.  „Po co dwa telefony” podejrzliwie pyta urzędnik przyjmujący deklarację.  Grzecznie wyjaśniam, że jeden jest na kartę tutejszą, a drugi – polską.  Nasze bagaże zostają dokładnie zrewidowane i „Po co wam kijki?”. Wyjaśniamy  i zostajemy uznane za „skalolazki”. 

Po przekroczeniu granicy znajdujemy się na wielkim placu, stoi tu kilka tirów, a do nas podbiegają panowie oferując taksówkę do Taszkientu. Musimy tylko ustalić cenę i  wymienić pieniądze oczywiście na czarnym rynku. 
Oficjalny kurs to około 3000 sumów za jednego dolara, jednak wszędzie można kupić narodową walutę po znacznie korzystniejszej cenie  od  5500 do ponad 6000.  100 dolarów jakie wymieniłyśmy to  kupa kasy.

Ponad godzinę czekamy na  innych pasażerów, żeby podzielić koszty, jednak nikt się nie pojawia. Więc wyruszamy. Co kilkanaście kilometrów musimy się zatrzymywać  i pokazywać nasze paszporty, a kierowca kilka razy przypomina nam, żebyśmy mówiły, że jest naszym kolega i zawozi nas do Taszkientu nieodpłatnie. Na jednym z punktów kontrolnych policja każe nam zjechac na parking. Dalej nie pojedziemy. Więc idę uprosić komendanta, żeby nas jednak przepuscił. Udaje się.
A dalej było już tylko pięknie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz