Pożegnanie z Taszkientem. Po przejeździe opóźnionym znacznie
pociągiem od razu idziemy coś zjeść w poznanej wcześniej restauracji Sam’s nad
szemrzącą rzeczką. Serwują tu pyszne sałatki i nie tylko.
Już dość swobodnie poruszamy się po stolicy. Nie zaskakują
nas szczegółowe kontrole przy wejściu do metra.
W hostelu Art spotykamy starych znajomych: kulturystę z Nowej Zelandii i
podróżujące po Uzbekistanie Włoszki, matkę z córką. Z tymi dwiema paniami
pojedziemy dalej. Jeszcze tylko ostatni spacer i wieczorne piwo w parku Babur.
I następnego dnia (5 lipca) ruszamy dalej – do Kokandu.
Najpierw taksówka dowozi nasza czwórkę do bazaru na skraju Taszkientu. Tu
czekają taksówki, które zawożą pasażerów w różne miejsca. Jedna z nich zabiera nas do Kokandu. Po drodze natrafiamy na doskonały ajran i inne smakołyki sprzedawane na poboczu.
Zatrzymujemy się w „Kokand” City Hotel i idziemy zobaczyć miasto. Dzisiejszy dziń jest szczególny - jutro rozpoczyna się muzułmańskie święto, które kojarzy mi się z dobroczynnością. W domach przygotowywany jest pilaw, którymi rodziny będą dzielić się z innymi. Na cmentarzach maluje się grobowce.
Ludzie są niezwykle życzliwi - ktoś funduje nam bilety autobusowe, kto inny płaci za naszą herbatę w czajchanie, kelner w restauracji proponuje nam nocleg... Przy cmentarzach można kupić owoce i inne produkty, np. bardzo słodką leguminę, w piecach wypiekaja się tutejsze pierogi-lawasze.
Miasto, jak wiele innych, jest w trakcie remontów i renowacji. Odbywa się to w dość bezwględny sposób - część domu jest po prostu wycinana, reszta - znajduje się często za zasłoną. Przymusowe przesiedlenia nie należą do rzadkości.
Przechodzimy obok teatru i medresy, w której obecnie znajduje się szkoła tekstylna.
Wieczorem jemy kolację w pałacu Kudujar Khana. Bardzo młody kelner proponuje nam nocleg - rodzice wyjechali do Taszkientu... niestety, już zapłaciłyśmy za hotel.
Śniadanie wliczone w cenę naszego hotelu jest na kartki. Dostajemy malutkie karteczki, z którymi udajemy sie do pobliskiej pizzerii. Tam dość długo czekamy na kontakt wzrokowy z zajętą konwersacją z młodym mężczyzną kelnerką. Gdy dowiaduje się o naszych wegetariańskich potrzebach - wpada w lekką konsternację. W końcu ustalamy, że omlet i sałatka będą OK.
Po śniadaniu udajemy się autobusem na basen. Koniec języka za przewodnika - proponują nam tani basen, na którym nie ma przebieralni i są sami chłopcy. Ale my już wczoraj wyczaiłyśmy Aquapark. Dziesięć razy droższy, ale bardziej cywilizowany. W pustej damskiej szatni zostawiamy nasze plecaki i kilka godzin spędzamy na przyjemnym relaksie. Poprzedniego dnia zawarłyśmy znajomość z właścicielami tego przybytku. Poglądy polityczne musiałyśmy ukryć głęboko...
Po śniadaniu udajemy się autobusem na basen. Koniec języka za przewodnika - proponują nam tani basen, na którym nie ma przebieralni i są sami chłopcy. Ale my już wczoraj wyczaiłyśmy Aquapark. Dziesięć razy droższy, ale bardziej cywilizowany. W pustej damskiej szatni zostawiamy nasze plecaki i kilka godzin spędzamy na przyjemnym relaksie. Poprzedniego dnia zawarłyśmy znajomość z właścicielami tego przybytku. Poglądy polityczne musiałyśmy ukryć głęboko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz