Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

niedziela, 16 lipca 2017

Pamukkale

9 lipca
Jedziemy autobusem do Denzli, stamtąd dolbuszem do Pamukkale. Autobusy są tu bardziej wygodne niż nasze Polskie busy. Po jednej stronie pojedyncze siedzenia, po drugiej – podwójne, dużo miejsca na nogi, poczęstunek, woda, ciasteczka. Jedziemy długo, ale podróż przesypiamy. Na dworcu autobusowym w Denzli  kierują nas szybciutko na właściwy peron, gdzie już czeka busik. W Turcji praktycznie nie ma kolei, więc ruch odbywa się na kołach z oponami. Mnóstwo TIRów. I drogi znacznie lepsze niż w Polsce.
W Pamukkale, którego białe tarasy z daleka wyglądają na śnieg, ale skąd śnieg przy temperaturze dochodzącej d 40 stopni Celsjusza. Na początku nie robią na mnie wrażenia. Z dołu po prostu resztki śniegu, miejscami przybrudzonego. 

Nocleg znajdujemy bez trudu w pierwszym pensjonacie Beyaz Kale, do którego zaglądamy. Jak wszystkie - z basenem, do którego napływa woda termalna ze wzgórz. Hoteliki świecą pustkami. Zawirowania polityczne i straszenie terroryzmem w Turcji przyniosły swoje opłakane dla tutejszych przedsiębiorców efekty. Bardzo sympatyczny właściciel codziennie serwuje nam śniadanka z owocami. Płacimy 100 LT za dwójkę ze śniadaniem. 

Idziemy na spacer, na pierwsze spotkanie z Bawełnianym zamkiem. U podnóża wzgórza spływająca woda utworzyła jeziorko, w którym pływają gęsi i kaczki. 

Następnego dnia wędrujemy - nie wpadłyśmy na to by kupić Muzei Pas, który jest ważny przez 15 dni i umożliwia wejści do większości obiektów turystycznych. Ale to nic, spędzamy tu więcej niż dwa tygodnie. Wedrujemy po wapiennych tarasach już o wczesnym poranku, tak by uniknąć tłumów turystów. Udaje się. I tym razem robią one duże wrażene, chociaz widać, że działania turystów i turystyki nieco zniszczyły ten cud natury, W latach 60-tych zbudowano tu kilka wypasionych hoteli, które korzystając wz wód termalnych niekorzystnie wpłynęły na środowisko. Hotele zostały wyburzone i jest szansa na zachowanie tego, co pozostało. 

Woda jest kierowana do baseników wąskimi kanałami, w których nierzadko siedzą turyści.
Spacerujemy po tarasach, kiedy jeszcze nie ma tłumów chińskich i rosyjskich turystów dowiezionych autokarami z nadmorskich kurortów.  


Idziemy tam, gdzie jest cicho i spokojnie. Wielu turystów interesuje Bawełniany zamek, ale mało kto zagląda do ruin starżytnego miasta Hierapolis, położonego tuż obok. W Pamukkale chodzi się boso, a woda z gór płynie po wapiennych tarasach, stale obmywa stopy, zasila miejski wodociąg i baseny, poi ptaki. 

W Pamukkale chodzi się boso, a woda z gór płynie po wapiennych tarasach, stale obmywa stopy, zasila miejski wodociąg i baseny, poi ptaki. 


Tymczasem te pozostałości miasta pozwalają poczuć upływ czasu, całą mizerność naszych zabiegów o dostatek. Przywołują tez refleksję - jakie są nasze miasta, gdzie agora - miejsce wymiany myśli i dyskusji, targów, dzielenia się informacjami i plotkami. Wyobrażam sobie przechadzających się przed wiekami ludzi, mężczyzn w togach, kobiet w tunikach.  


Miasto było przyjazne, akwedukt doprowadzał wodę, publiczna latryna przy głównej ulicy zapobiagała wylewaniu nieczystości na ulice i głowy współobywateli, jak to bywało w Europie. 

Spacerujemy główną ulicą miasta w wyobraźni dobudowując ściany i okna tutejszech domów sprzed wieków. Dochodzimy do teatru. TEATR - w każdym starożytnym rzymskim mieście było takie miejsce jak amfiteatr. Kultura czy igrzyska? 
Niewarty fotograficznego odnotowania wydał mi się basen Afrodyty, zwłaszcza, że tłum żądnych odmłodzenia o lat dziesięć turystów stał w długiej kolejce do wejścia. Jeśli ma zadziałać magia, to w naszym baseniku jest ta sama woda!
Po zwiedzeniu Pamukkale i Hierapolis i krótki odpoczynku w naszym domku jedziemy do Czerownej wody w Karahayit. To zaledwie kilka kilometrów dalej, ale jakaż różnica! Nie ma turystów, skały są kolorowe, głównie z odcieniu czerwieni i zieleni za sprawą żelaza i magnezu, Wypływające ze skał wody termalne mają temperaturę około 45 stopni. Ała, parzy! 

Nie spotykamy tu turystów, a jedynie tureckie rodziny, jak zwykle mile uśmiechające się do nas. Spotykamy młodego człowieka, którzy przyjechał z rodzicami i wujostwem, mówi po angielsku, był w Warszawie na SGH w ramach wymiany studenckiej. Starsze panie (jedna z Konyi oktana hustą i zakryta od stóp do głów wypytuje o nasze podróżowanie i oczywiście kiwa głową i smieje się z niedowierzaniem. 





Z Karahayit łapiemy stopa małolat w mercedesie ze skórzaną tapicerką jadąc informuje swoją dzieczynę, że zabrał dwie "dziewczyny z Polski" robi nam słitfocię i jej wysyła, ale dowozi nas cało na miejsce - do wejścia do Leodikei. 
Leodikeia - ponad 5 ha stopniowo odkryanego przez archeologów potężnego miasta. Na razie tylko kolumny, główna ulica, teatr, agora i to, co udało się odtworzyć z ogromnych 50-pokojowych domów. W oddali widzimy dwójkę turystów, chyba bez nich czułybysmy się nieswojo w tym miejscu. Słychać tylko cykady, jest upalnie, powietrze nie porusza się, a w oddali widać białe tarasy. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz