Polecany post

Maria i Jan

16.07.2017 Jeszcze tego samego dnia chcemy zobaczyć dom Marii. To ponoć miejsce w którym matka Jezusa dożyła swoich dni. Niełatwo tam się d...

czwartek, 8 lutego 2018

Bangalor (8 lutego)

Wczorajszy dzień poświęciłyśmy na ... kupno biletów na autobus. No, może nie dosłownie cały, ale jego dużą część. Przy okazji zagłębiłysmy się w miasto. Wędrowałyśmy głównie piechotą, chociaż do centrum dojechałyśmy tuk-tukiem za jedne 150 rupii. Jazda po tutejszych ulicach nie przypomina nic i do niczego nie da się porównać. Kierowcy nie zwracają najmniejszej uwagi na narysowane na jezdni znaki - ani na te,  które ograniczają pasy ruchu, ani na "zebry". Zielone światło dla pieszych ma czysto symboliczne znaczenie. Piesi przemykają między pojazdami, ich życie wydaje się nie mieć znaczenia dla kierowców. Do tego jeszcze ruch lewostronny, więc trzeba się przestawić na zerkanie w inną stronę  niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajone.  Panuje hałas, bo wszyscy trąbią. Samochody, autobusy, ciężarówki i tuk-tuki przeciskają się obok siebie, a miedzy nimi jeszcze śmigają skutery i motocykle.
 Od czasu do czasu na jezdni pojawia się krowa.

Z trudem znalazłyśmy agencję sprzedająca bilety na autobus (dzięki dokładnym informacjom w przewodniku Lonely Planet, bo tym razem "koniec języka za przewodnika" nie sprawdził się, podobnie jak google map).  Oczywiście pośrednik wziął prowizję, ale za 1600 rupii od dwóch osób mamy kuszetki!
Szwędamy się po mieście z dość ogólnym planem. To  liczące ponad 10 milionów mieszkańców miasto nazywane jest doliną krzemową Indii, ale też rajem dla emerytów i miastem ogrodów.  Parki są, jednak wiele z nich wysuszonych o tej porze roku, co do emerytów - to pewnie pod warunkiem, że nie poruszają się na piechotę. Chcemy zobaczyć fort i ogród botaniczny i jeszcze może pałac sułtana Tipu. Udaje się częściowo. 
Obserwujemy toczące się na ulicy życia miasta - sprzedawcy jedzenia przygotowują je na paleniskach wprost na chodniku, obok warsztaty, ktoś coś spawa, ktoś przycina, dwie kobiety plotą powrozy ze słomy ryżowej. 

Na jednej z ulic sami wyplatacze koszy i mat. Wygląda na to, że nawet mieszkają tutaj. 
Obok - szkoła, z której wychodzą chłopcy. Pytają po angielsku, skąd jesteśmy. Nazwa Poland nic im nie mówi. Wyjaśniam, że to w Europie. No i wspólna focia musi być.
W centrum miasta obok wieżowców i biurowców położone w ogrodach stare rezydencje, częściowo zniszczone lub czekające na rozbiórkę. 

Przy meczecie i forcie - wielkie targowisko, którego nie śmiałam fotografować. 


A tuż obok, za murami fortu - cisza i spokój, zielona trawka, pusto.  Spotykamy tam tylko dwoje Hindusów i dwie dziwczyny... z Polski.



Zagłębiamy się w kolejne uliczki, pytając ludzi o drogę.


Po długiej wędrówce, kiedy już bolą nas nogi, trafiamy wreszcie do Lal Bagh - ogrodu botanicznego w centrum miasta. Tu skpiamy się na obserwacjach ornitologicznych i nie tylko. 







Szczególnie urokliwa wydała mi się kępa drzew na jeziorze wraz z jej mieszkańcami. 




No i ogromne rozłożyste drzewa, których nazwy nie znam. '

W innej części parku spotykamy Buddę w dwóch odsłonach.


Stare umierające drzewa w ogrodzie odnalazy drugie wcielenie - stworzono z nich rzeźby.





Jeszcze wspinamy się na skałę, która sprawia wrażenie,  jakby się tu lawa wylała. Po drodzę Asia jest napastowana w sprawie foto foto. Wszyscy chcą mieć zdjęcie z blondynką! Fotografowi nie chciało się gonić Asi, więc zaproponował chłopcom zdjęcie ze mną, ale nic z tego:).


Na skale również toczy się życie, mniej lub bardziej pieskie. 


 A w oddali widać centrum z wieżowcami.
Chociaż trudno tu mówić o jakimś prawdziwym centrum - mieszanka stylów, wieków, jakości, stopnia zużycia i zniszczenia. Miasto w przebudowie, miasto żyjące na ulicy.






Negocjowanie kosztu powrotu do hostelu pokazało nam drugie oblicze targowania się. Zaczęli od 250, a ponieważ chciałyśmy zapłacić mniej, tuk-tukowcy się zmówili i cena wzrosła do 270 rupii. No cóż - nowe doświadczenie. Za to wieczorem za legalną taksówkę na dworzec autobusowy zapłaciłyśmy tylko 170 rupii + 30 napiwku danego z własnej woli. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz